niedziela, 3 kwietnia 2016

Słowo o aborcji, czyli wara od połowy populacji Polski

Ostatnie wydarzenia zmusiły mnie do napisania wpisu, który nie będzie do końca obiektywnym i suchym spojrzeniem na rzeczywistość, która mnie otacza. Dotyczy bowiem on problemu, który być może kiedyś spotka i mnie. A jeśli nawet nie mnie, to kogoś z moich najbliższych. Być może to będzie koleżanka, może to będzie moja przyszła córka lub synowa (jeśli będę miała dzieci oczywiście), być może to będzie kuzynka, siostra, jakaś znajoma. Albo prędzej czy później, jeśli planowana ustawa o aborcji przejdzie przez nasz rząd (a choć jest to projekt obywatelski, to ma oficjalne poparcie rządu oraz Kościoła), w jakiś sposób dotknie to każdego. Tak, o mężczyznach też mówię, bowiem może to dotyczyć ich najbliższej kobiety - matki, siostry, żony. 

Niech wieszak, czyli symbol okrucieństwa wobec kobiet, które zdesperowane dokonywały niebezpiecznego zabiegu aborcji, będzie symbolem tego wpisu. Źródło: wp.pl

Aborcja to temat kontrowersyjny i budzący emocje nie tylko w naszym kraju. Nawet w krajach, które mają o wiele bardziej liberalne przepisy aborcyjne, jest tematem trudnym i ciągle zdarzają się protesty wobec tych przepisów. W Stanach Zjednoczonych, w kraju o najbardziej liberalnych przepisach, dochodzi wręcz do aktów terroru wobec kobiet, które chcą dokonać aborcji. Niech przykładem będzie chociażby niedawna strzelanina w klinice aborcyjnej. W Polsce w 1993 wypracowano tzw. "kompromis aborcyjny", który obecnie dopuszcza aborcję w trzech przypadkach:
  • kiedy zagrożone jest zdrowie lub życie matki,
  • kiedy występuje podejrzenie ciężkich i nieodwracalnych wad płodu,
  • kiedy ciąża jest wynikiem czynu zabronionego, czyli gwałtu.
W pozostałych przypadkach kobieta "musi" rodzić. Dlaczego użyłam cudzysłowu? O tym później. Organizacja Ordo Iuris chce natomiast zmienić tę ustawę, o czym można poczytać tutaj (tekst na samym dole). Różne media przystąpiły do dość szczegółowej analizy o tym, co dalej, co może wynikać z takiej ustawy, a nie jest powiedziane o tym wprost, więc organizacja zaczęła się bronić, mówiąc o tym, że pewne zapisy zostały przeinaczone i zmanipulowane. Mimo wszystko, brzmią nadal niepokojąco.

Po pierwsze, w zapisie jest mowa o tym, że lekarz, który podejmuje działania lecznicze konieczne w celu ratowania życia matki, nie podlega karze więzienia. Również nie ma o tym bezpośrednio w ustawie, ale wynika z niego wprost, że w takim razie nie kobieta decyduje o tym, czy ciążę przerwać, lecz lekarz. Jednocześnie nie może podjąć żadnych działań leczniczych, które w jakiś sposób sprawiłyby, że byłoby ryzyko poronienia. Dotyczy to między innymi badań prenatalnych (niewielkie ryzyko, ale jednak jest). Tym samym rodzice tracą szansę na to, by dziecko urodziło się zdrowe - bo badania prenatalne nie tylko mówią o nieodwracalnych wadach płodu, ale też pomagają dobrać odpowiednie leczenie, także te w łonie matki (jeśli oczywiście jest to możliwe). Co gorsze - nie ma nic o prawie do aborcji w przypadku, gdy wady płodu są ciężkie i nieodwracalne ani w przypadku gwałtu. I to jest chyba najgorsze w tym wszystkim. 

Co sądzą Polacy o aborcji? Według badań CBOSu wyniki pokrywają się z tym, na co pozwala dzisiejsze prawo:

Źródło: gazeta.pl za CBOS.
Jednakże jedynie badacze zauważają spadek odpowiedzi "tak" w przypadku sytuacji, gdy wiadomo, że dziecko urodzi się upośledzone. Z czego to może wynikać? Mam tutaj dwie tezy. Pierwsza z nich to niedoprecyzowanie odpowiedzi. Upośledzenie może być oczywiście lekkie, które przy dobrej rehabilitacji pozwala na godne życie w społeczeństwie, ale może być też ciężką wadą, przy której nie ma żadnych szans na przeżycie. Statystyka jest nieubłagana. Choć takie wady, jak łuska arlekinowa są bardzo rzadkie, to jednak w tak dużym kraju jak Polska mają prawo wystąpić. Druga kwestia to taka, że niestety, propaganda środowisk pro-life, która mówi o tym, że "morduje się dzieci z zespołem Downa" zrobiła swoje.

Inne badania CBOSu również pokazują raczej braki w edukacji seksualnej, niż jakieś twarde przekonania na temat seksualności człowieka. Przykładowo niedawne badanie na temat "pigułki po" pokazuje przede wszystkim obawy, że taka forma antykoncepcji jest popularna i jest szkodliwa. W pewnym sensie to prawda - taka pigułka po jest bowiem jak bomba atomowa dla organizmu, ale nie sądzę, że byłoby dużo kobiet, które biegały po nią co miesiąc, zwłaszcza przy jej cenie. W dodatku nie bez powodu nazywa się ją antykoncepcją awaryjną. Myślę też, że sporo do tego ma nauczanie Kościoła. 

Na wielu blogach i innych portalach wysuwano niejednokrotnie argumenty "pro-choice", czyli będące za wyborem. Bo właśnie - często wskazuje się na konflikt "pro-choice vs. pro-life". Z tym, że ten drugi ruch tak naprawdę ma dość mało wspólnego z obroną życia - jak to wskazała pewna amerykańska zakonnica, ruch ten broni "nienarodzone dzieci" właśnie do momentu porodu. Potem nikogo nie interesuje, co dalej. Co więcej, prawo do aborcji absolutnie nie kłóci się z byciem katolikiem, o czym wielu zapomina. Mówi się o "dźwiganiu własnego krzyża", podczas gdy być może podjęcie takiej, a nie innej decyzji jest tym dźwiganiem krzyża? Kościół zachowuje się, jakby był wyjątkowo niepewny siebie, jakby bał się, że straci wyznawców, że zaraz każda kobieta pobiegnie do kliniki aborcyjnej. Ale to jednak nie jest tak, że każda kobieta o tym marzy.

A tymczasem w Polsce rozwija się podziemie aborcyjne. Nie wiem, czy ktokolwiek prowadził badania jakościowe na temat dokonania aborcji przez Polki - a myślę, że takie się przydało. Choć temat jest delikatny i nie wiem, czy ktoś by się go podjął - głównie ze strachu przed napiętnowaniem. Dlatego też użyłam sformułowania, że kobieta w tym kraju "musi" urodzić dziecko. Nie. Jestem zdania, że jeśli kobieta zechce, to i tak znajdzie sposób. Nie jest problemem znalezienie strony klinik aborcyjnych na Słowacji czy w Niemczech (część z nich ma nawet polskie wersje). Gdy wpisałam w google "klinika aborcyjna Niemcy" od razu pojawił się dopisek "cena". To nie jest więc tak, że kobiety nie znajdą sposobu. Musi urodzić ta, która go nie znajdzie. Ta, której nie uda się niebezpieczny zabieg (o ile nie wpłynie negatywnie na zdrowie czy życie) lub która nie ma pieniędzy na zabieg w Niemczech lub na Słowacji. Pozostałe kobiety, które nie chcą mieć dzieci, muszą niestety je rodzić. A potem się dziwimy, że spotykają nas historie o mamach Madzi czy o dzieciach na śmietniku. 

Dlatego jestem przeciwko zaostrzaniu obecnej ustawy antyaborcyjnej. Nie jest ona idealna, chciałabym, aby aborcja w tym kraju była dostępna na życzenie, wraz z powszechną antykoncepcją i porządną edukacją seksualną. Przykład Colorado pokazuje, że to działa. W tym stanie mieli problem z dużym odsetkiem aborcji wśród nastolatek. Po wprowadzeniu edukacji seksualnej do szkół i powszechnego dostępu do antykoncepcji ten odsetek wyraźnie zmalał. To jest najlepsze rozwiązanie problemu. Nie zamiatanie pod dywan. Nie zakazy. Bowiem łatwo jest być moralnym w świecie pełnym zakazów, umywać ręce i myśleć, że jest okej, kiedy tak naprawdę nie jest. Ustawodawcy chcą wpędzić polskie kobiety w pułapkę bez wyjścia. Pułapkę, która nie sprawi, że będzie większy przyrost naturalny, a wręcz sprawi, że jeszcze bardziej zmaleje. 

Wszystko może się zmienić ustawą, która w efekcie może doprowadzić do strachu przed zgłaszaniem gwałtu na policję (jakby teraz nie było z tym problemu), ponieważ jednocześnie taka kobieta będzie obserwowana. Albo nawet pozbawiona wolności tylko za to, że chciała się uwolnić od koszmaru. Efektem będzie większa liczba dzieci niepełnosprawnych, które spokojnie mogłyby zostać wyleczone w łonie matki. Nie mówiąc o czymś tak oczywistym jak śmiertelność kobiet czy doprowadzanie do bezpłodności poprzez nieumiejętne zabiegi. 

Można się tu kłócić, od kiedy zarodek jest człowiekiem. Ja odpowiem tylko i wyłącznie za siebie - dla mnie zarodek ma potencjał do bycia człowiekiem. Obcy kod genetyczny nie jest warunkiem bycia człowiekiem, o czym świadczy taka choroba, jak zaśniad groniasty, Co więcej, warunkiem do bycia człowiekiem jest również odpowiedni rozwój od narodzin, przebywanie w społeczeństwie, prawidłowa socjalizacja. Przecież w przeciwnym wypadku nie mielibyśmy tzw. "dzikich dzieci". Nie oznacza to, że zabijanie narodzonego dziecka jest czymś moralnym. Ale warto się zastanowić, co zmusza do takiego kroku. Nie oznacza to też, że kobieta w ciąży nie ma prawa się przywiązać i nazywać płód "dzieckiem", "bobaskiem", "fasolką" lub znając płeć - nadać już nawet imię. Wręcz przeciwnie. Każda kobieta ma do tego prawo, jeśli tego chce, jeśli dziecko jest bardzo wyczekiwane. 

Ale właśnie stąd tytuł notki - wara od połowy populacji Polski. Jeśli ta ustawa przejdzie (a liczę, że nie, lub że zajmie się nią Europejski Trybunał Praw Człowieka), to będzie miało to wpływ na życie i prawa kobiet w całej Polsce. Będzie to oznaczało terror i zepchnięcie kobiet do roli inkubatorów. Nie można stawiać praw jednej jednostki nad drugą, zwłaszcza nad jednostką, która myśli, czuje i ma prawo do godnego życia i zachowania swojego zdrowia fizycznego i psychicznego. Na tę ustawę, jak i na każdą inną, zaostrzającą dotychczasowe prawo, nigdy nie będzie mojej zgody.