poniedziałek, 25 listopada 2013

O fandomie wreszcie, czyli wstępne wnioski do mojej pracy magisterskiej

Miałam trochę długą przerwę na tym blogu. Pierwotnie tekst miał mówić o czymś innym, pewne okoliczności zdecydowały jednak inaczej. 
Pewnie większość z Was wie (lub też nie), że piszę moją pracę magisterską o fandomie. Dokładny temat brzmi:
"Wpływ Internetu na rozwój nowych więzi społecznych. Przykład fandomu."
Dlaczego taki? Bo w zasadzie to było po uzgodnieniu z promotorem, a druga sprawa - o fandomie można pisać wiele, jest to temat interdyscyplinarny. Magisterka nie jest jednak żadną monografią naukową, więc muszę ograniczyć pole działania. Ale jako niedoszły socjolog przyznaję, że fandom mnie fascynuje pod kątem społecznym. Z racji tego, że fandomy sporo udzielają się w Internecie, to nie ominęło ich wiele zjawisk (zarówno pozytywnych, jak i negatywnych), które dotyczą interakcji w Internecie ogólnie. Chciałabym tu zawrzeć moje wstępne tezy, jak i wnioski, a także przybliżyć temat fandomu z pewnego dystansu naukowego. Mimo, iż sama czuję, że jestem częścią jakichś tam fandomów, to niestety, muszę się starać być obiektywna. Nie uda mi się to w 100%, to wiem na pewno. Ale chociaż trochę. 

Dlatego też z góry ostrzegam: tekst może nie być miły. Może niekoniecznie to się tyczy moich rozmówców z badań, ale mogą paść niemiłe stwierdzenia. Może zaboleć, krótko mówiąc. I założę się, że ktoś może na bank się obrazić za pewne słowa, które tu napiszę, jednak jednak moją rolą, jaką sobie sama wyznaczyłam, jest prowokacja do myślenia i refleksji. A także zachęta do dyskusji. Nawet będę się cieszyć, jeśli ktoś się ze mną nie zgodzi, ale pod warunkiem, że będzie starał mi się wskazać, dlaczego się mylę. Dodam jeszcze, że na pewno tak moja praca magisterska nie będzie wyglądać, ten tekst służy także temu, żeby przybliżyć ten temat. 

Przejdę teraz do tez. W trakcie ich omawiania będą przewijać się pewne wnioski, oparte na rozmowach z członkami trzech fandomów (Tolkien, manga i anime, Sherlock BBC), a także na podstawie własnej obserwacji. 

  • Komunikacja i interakcje w fandomie (także w Internecie) niewiele się różnią od komunikacji w innych grupach/społecznościach.
W zasadzie jedyna różnica jest taka, że fandom jest bardziej rozproszony. I czym większy, tym częściej jest tak, że sporo osób się nie zna (przykładowo ja wciąż odkrywam nowych, polskich Whovian, czyli fanów Doktora Who. Okazuje się, że ten fandom się rozrasta w Polsce). Ale to jest normalna reguła - czym większa społeczność, tym ludzie się mniej znają osobiście. Czym większa grupa, tym bardziej otwarta, przewija się o niej (i przez nią) więcej informacji. Ma to jednak też skutki negatywne - m.in. szybciej rozpowszechniają się stereotypy, czy informacje nieprawdziwe. W konsekwencji w takiej społeczności, w takim fandomie prędzej czy później dochodzi do rozłamu na grupki, podgrupki, a nawet kliki. W szczególności widać to na przykładach pairingów w fandomie. Podam to na przykładzie Hobbita, który w zasadzie jest dość świeżym fandomem, ponieważ w grudniu ma wyjść druga część, a w przyszłym roku - trzecia. W zasadzie na przykładach różnych pairingów można zobaczyć, że każdy znajdzie coś dla siebie - lwia część lubi Bagginshielda (czyli Bilba Bagginsa i Thorina Dębową Tarczę jako parę - czy to romantyczną, czy to przyjaciół. Zresztą na temat pairingów to potrzeba chyba oddzielnego wpisu, by zrozumieć choć trochę ten fenomen) czy Durincest (czyli Filiego i Kiliego, najczęściej w kombinacji romantycznej), ale swój kącik znajdą też nietypowe pairingi, jak Smaug i Bilbo (głównie z powodu aktorów, którzy grają ich role). Co kto lubi. I każdy właściwie siedzi w tej swojej podgrupce - bo niby lubimy to samo, a jednak nie do końca, bo każdy ma jednak jakby swoją interpretację - i tak jak jedni widzą Filiego i Kiliego jako braci, tak inni będą widzieć w ich relacji zakazaną miłość. Zjawisko pairingowania czy shippowania ma swoje zalety, jak i wady. Zaletą jest to, że w pewnym sensie rozwija to kreatywność fanów, przewijają się nowe interpretacje danego dzieła, z części z nich korzystają nawet oryginalni twórcy (czy dobrze, że tak robią, czy źle, to inna kwestia), więc następuje taka komunikacja, zwłaszcza, gdy dzieło jest otwarte. To już nie jest to, co kiedyś. Pod tym względem kultura się zmienia. Mogę to zaprezentować na prostym schemacie: 

Dzieło własne, made in paint. U góry - jak komunikacja w kulturze wyglądała kiedyś, na dole, jak wygląda teraz.

I jednak dodam, że ta komunikacja wzajemna nie przebiega od czasów Internetu - ona została tylko wzmocniona. W końcu kiedyś autor też otrzymywał jakieś listy, czy prośby od fanów, fanarty, opowiadania. I to jest całkiem dobre, bo fani często mają dobre pomysły. Wiem, że George Martin, autor "Gry o Tron", ponoć sam prosił fanów o odtworzenie wszystkich drzew genealogicznych postaci, ponieważ sam się w tym pogubił. Fani mu oczywiście pomogli. Ale ma to też swoją mroczną stronę. 
Zauważam, że często komunikacja przebiega na zasadzie memu - że jakiś tekst krąży do obrzydzenia. Piski, podnieta i nieracjonalne zachowania następują zwłaszcza wtedy, gdy pojawia się coś nowego. Ludzie przestają myśleć racjonalnie, a czasem zadanie jakiegoś podstawowego pytania spotyka się z niezrozumieniem. Tak miałam ostatnio z Doktorem Who - gdy nie zrozumiałam pewnej rzeczy i chciałam, żeby ktoś mi to logicznie wyjaśnił, to w odpowiedzi dostałam teksty z serialu, które nie mówią nic. Gorsze przypadki spotykam jednak, jeśli chodzi o pairingi. I tu przejdę do mojej drugiej tezy, która to lepiej wyjaśni.

  • Fandom w pewnych momentach przyjmuje cechy sekty/religii.
I o ile komunikacja była dość pozytywnym zjawiskiem, to chcę powiedzieć jednak o czymś bardziej mrocznym, co widać w niemal każdym fandomie. Nie tylko tym filmowym/serialowym, ale także w fandomach muzycznych. Mam na myśli tu negatywne zjawiska, które objawiają się zwłaszcza w kłótniach. Czy to będą kłótnie na temat tego, który pairing jest lepszy, czy to będą kłótnie na temat tego, że coś mi się nie podobało w danym filmie - to nie jest istotne. Istotne w tym momencie są dalsze zachowania.
Teza nie jest moja. Właściwie jestem tylko jej zwolenniczką. Pierwszy zaprezentował ją bodajże Henry Jenkins w swoim dziele "Kultura konwergencji" ponad 20 lat temu. I tu zabrzmię może kontrowersyjnie, ale... Uważam tym samym, że taki czysty ateizm nie istnieje. Człowiek jest istotą, która potrzebuje mieć jakieś oparcie, coś, w co będzie wierzyć, czym będzie żyć, z czego będzie czerpać idee. Na religii opierają się wszelkie społeczeństwa, chyba nie ma społeczeństwa, które by się rozwinęło bez religii. To, że teraz Europa się ateizuje, to nic nie znaczy - właśnie Europa jest wyjątkiem na tle świata. Moim zdaniem świat dąży do różnorodności, ale to inny temat. Miało być o fandomie. Naprawdę, nie chcę nikogo umoralniać, nie chcę się bawić w dobrą ciocię, która powie, co wolno, a czego nie. Ale doprawdy, bawi mnie to, gdy ktoś mówi np., że jest ateistą, a jednocześnie jest strasznie zagorzałym i radykalnym fangirlem/fanboyem. Jeśli opis pasuje do Ciebie, Czytelniku, to zastanów się, czy tym samym nie szukasz jakiegoś zastępstwa? Jeśli nie, to jak wytłumaczysz nieracjonalne zachowania? A takich obserwuję mnóstwo. Mam ostatnimi czasy wrażenie, że dla niektórych krytyka (nie krytykanctwo w stylu "Nie lubię tego, bo tak") jest czymś nie do zniesienia. Nie, krytyka nie jest żadnym zamachem na świętość. Bo takowej nie ma. Mam też wrażenie, że oprócz tego, że zanika umiejętność dyskusji (bo moja prawda jest mojsza), to w dodatku ludziom brakuje dystansu. Niestety, fandom dotyczy najczęściej kultury popularnej/masowej. Czy tego chcemy, czy nie. To nie jest najważniejsza i najistotniejsza rzecz w naszym życiu. A już rzadko kiedy znajduję ludzi, którzy oglądają coś/czytają jedynie dla rozrywki. Tak, dla rozrywki, po czym przechodzą do życia codziennego. Nie wszystko w końcu ma jakiś głęboki sens. Wręcz przeciwnie, większość rzeczy jest stworzona dla pieniędzy i służy tylko rozrywce. I nie ma się czego wstydzić, jeśli daną rzecz oglądamy/czytamy/słuchamy, bo po prostu to lubimy, a nie dlatego, że zmienia nasze życie, czy nadaje mu sens. Takie zachowania są niebezpieczne, ponieważ podobne mechanizmy mamy w sektach. Może to doprowadzić do tragicznych rzeczy, typu akcje "Tnę się dla Justina", gdzie przez trolli internetowych dziewczynki robiły sobie krzywdę, bo wierzyły, że dzięki temu Justin Bieber, ich idol, przestanie palić marihuanę. Oczywiście mówię o przypadkach skrajnych. I o ile jestem w stanie zrozumieć kogoś, kto siedzi w tych fandomach, bo to jest dla niego jakaś tam rozrywka, czy odskocznia od stresów z dnia codziennego, tak trzeba uważać na bardzo cienką granicę, gdzie człowiek przestaje myśleć racjonalnie i żyje tylko fandomem lub uważa fandom za najważniejszy aspekt swojego życia. Że potem wszelka krytyka to jak zamach na świętość i oglądanie czegoś lub czytanie nadaje sens Twojemu życiu, nawet jeśli to tylko historia, jakich wiele. Dlatego być może ktoś mnie może nazwać beznadziejnym fanem, ale ja się tak nie angażuję. Lubię coś obejrzeć. Lubię poczytać. W końcu dlatego też założyłam bloga z recenzjami. Lubię czytać fanowskie teorie, żarty na temat danego dzieła, oglądać fanarty, czytać opowiadania, a nawet pisać. Mogę nawet grać daną rolę postaci z popularnego dzieła, ale też łatwo z niej wychodzę. Ale wszelkie podporządkowywanie życia fandomowi? Temu mówię stanowcze nie. Bo jest to bardzo cienka granica, jak już mówiłam. Człowiek może się zapędzić i nawet nie będzie wiedział, kiedy się zatraci, a tym samym straci znajomych, umiejętność dyskutowania, argumentowania, czy w skrajnych przypadkach - zdrowie lub życie. Nie bez powodu chyba słowo "fan" pochodzi od słowa "fanatyk". Ale dość marudzenia. Przejdę do ostatniej tezy, o której już lekko wspomniałam.
  • Fandom to zjawisko dotyczące kultury popularnej/masowej.
Szczerze, czasem spotykam się z określeniami "fandom teatru", "fandom Les Mis", itd. Moim zdaniem jednak to nie ma sensu. Dlaczego? Powody są przynajmniej dwa: po pierwsze, fandomy kształtują się wokół dzieł niedokończonych/świeżych (jak Harry Potter, który się skończył, a jednak fani ciągle są), kiedy jeszcze można dyskutować z autorem. Po drugie, musi to dotyczyć dzieła, które nie jest znane koniecznie w każdych kręgach, czy wszędzie lubiane. Przykładowo - możesz być fanem "Gwiezdnych wojen", ale nikt nie nakazuje znać "Doktora Who". W przypadku "Les Mis" sprawa jest taka, że jest to musical oparty na książce "Nędznicy", która już się zalicza do klasyki. Dzieło zamknięte, nie ma opcji powrotu, dyskusji, że może coś nowego powstanie. To też tak samo, jakby powiedzieć, że "należę do fandomu Szekspira". Szekspir to klasyk i każdy wykształcony człowiek powinien chociaż znać jedno dzieło tego autora. Szekspir jest zakorzeniony na dobre w kulturze, przewija się on też w kulturze popularnej. Nie ma opcji go nie znać. Możesz nie lubić, ale jeśli nie chcesz być uważany za ignoranta, nie możesz powiedzieć, że tego nie znasz. Owszem, są tworzone wariacje na temat Szekspira, ilustracje do jego dzieł, itd. Ale w dalszym ciągu nie spełnia on wymogów fandomu. Fandom to społeczność, która zazwyczaj rozwiązuje się/rozluźnia, gdy dzieło się zamyka. A dzieła Szekspira są zamknięte.

I to jest tak krótko, co chciałam przedstawić o fandomie pod kątem społecznym. Trochę luźno nawiązywałam do moich rozmówców, a bardziej do swoich własnych przemyśleń. Generalnie fandom ma zalety - chociażby taką, że wprowadza człowieka w kulturę. Lubisz Doktora Who? Podobają Ci się wątki filozoficzne? To może sięgniesz do klasycznych dzieł o tej tematyce. Zawsze to jakaś furtka. Niestety, w każdej takiej grupie czyhają pułapki, przed którymi należy się strzec. Nie chcę nikogo tu oceniać, ani też wychowywać, lecz jeśli skłonię choć jedną osobę do refleksji, to będę z siebie dumna. I to tyle ode mnie. 
A w następnej odsłonie prawdopodobnie będzie o Mary Sue. 

sobota, 2 listopada 2013

Słów kilka o homoseksualizmie

Dawno mnie tu nie było, bo skupiłam się na blogu z recenzjami, do którego również będę sukcesywnie wracać, ale ten wpis jest nawiązaniem do poprzedniego wpisu i jest on na prośbę mojej koleżanki z roku, która pisze pracę magisterską o homoseksualizmie. Prosiła mnie o to, więc... piszę. 

I cóż mogę stwierdzić... Może tak najpierw lokalnie. W skali ogólnopolskiej nie jest dobrze. Nie jest dobrze, jeśli chodzi o akceptację odmiennej orientacji seksualnej (czyli mamy do czynienia z heteronormatywnością). Nie wiem, jak tym samym Polska ma być atrakcyjnym krajem do osiedlania się imigrantów czy ściągania ludzi o wielkim potencjale kreatywności. Mam tutaj na myśli pana Richarda Floridę, który jest badaczem miast, jakby to po polsku ująć (a bardziej badaczem urbanizacji) i opracował on kilka indeksów, które jego zdaniem mają wpływ na to, że miasto jest atrakcyjnym miejscem dla m.in. artystów (bo czym więcej artystów, tym miasto staje się coraz bardziej atrakcyjne) i takim indeksem jest m.in. "Gay index", czyli w skrócie chodzi o to, czy dane miasto toleruje homoseksualizmu. Dodam tylko, że w sumie ma to sens na szczeblu lokalnym, a w szczególności w USA, gdzie rywalizacja miast i aktywność lokalna mieszkańców są dość spore. U nas takich badań nie robiono, ale sądząc po innych, dostępnych badaniach można stwierdzić, że ten indeks byłby bardzo niski. 

Odwołuję się tu głównie do badań CBOSu: 
- Stosunek do gejów i lesbijek oraz związków partnerskich z lutego 2013 r.
- Wartości i normy z sierpnia 2013 r.

I... Za wesoło to nie wygląda i potwierdza wiele moich obserwacji. Tylko 25% badanych zna osobiście geja lub lesbijkę. Tylko 12% mówi, że homoseksualizm jest czymś normalnym, a 83% badanych uważa homoseksualizm za odstępstwo od normy. I zatrzymamy się tutaj. 

Mit: Homoseksualizm nie jest czymś normalnym, natura stworzyła nas inaczej.
To opinia, z jaką dość często się spotykam. Należy zadać sobie najpierw pytanie, czym jest norma? Tym, co jest udziałem większości? Jeśli tak, to zgadza się, homoseksualizm jest odstępstwem od normy. Ale takie stwierdzenie powinno mieć wydźwięk neutralny, a przynajmniej naukowy. Skoro w zależności od badań 5-15% ludzkości jest nie-heteroseksualna, to znaczy, że heteroseksualizm jest jakąś normą. Ale czy niezgodną z naturą? Sądziłam, że jest to obalone. Nie jestem biologiem, ale z tego, co wiem, homoseksualizm występuje wśród wielu gatunków zwierząt. Zazwyczaj niektóre osoby próbują zwalczać ten argument, uzasadniając, że jest "więcej, niż 1500", ale warto się zastanowić: ile jest na świecie ssaków, a ile owadów? Owadów jest o wiele, wiele więcej. Nie ma jednak sensu porównywać jakiegoś owada z np. żyrafą, ponieważ są to dwa różne organizmy, w dodatku niespokrewnione ze sobą, ani nie są nawet w tej samej grupie zwierząt, tak więc biologia ich organizmów wygląda inaczej, tak samo jak i zachowania. W przypadku np. takich delfinów zachowania homoseksualne są dość powszechne zwłaszcza wśród samców, które nie mają dostępu do samic, a chcą zaspokoić popęd. W przypadku szympansów bonobo takie zachowania są związane z... rozwiązywaniem konfliktów. Naukowcy tak stwierdzili po obserwacjach, że jeśli w grupie takich szympansów rozładowane jest napięcie seksualne, obojętnie w jaki sposób, tym mniej konfliktów i generalnie cała grupa jest zadowolona. :) Tak więc to, że homoseksualizm jest sprzeczny z naturą, można wsadzić między bajki. Występuje w naturze, a skoro występuje, znaczy, że jest zachowaniem naturalnym i tyle. To, że ma inne funkcje w świecie zwierząt, to zupełnie inna sprawa.

Polacy dość niechętnie odnoszą się do walki o prawa mniejszości seksualnych. Nie akceptują publicznego okazywania swojej orientacji (63%), 68% nie chce legalizacji małżeństw homoseksualnych, a aż 87% nie popiera prawa do adopcji dzieci. Jest to tym smutniejsze, że dalej czytamy, że duży odsetek Polaków akceptuje związki partnerskie kobiety i mężczyzny (85%), natomiast tylko 33% związki partnerskie dwojga ludzi tej samej płci. 56% Polaków ocenia homoseksualizm jako zachowanie złe, które nie może być usprawiedliwione. Dla pocieszenia można dodać, że z roku na roku odsetek takich wypowiedzi jest coraz mniejszy (była to skala 7-stopniowa, 1 - zachowanie złe, 7 - zachowanie dobre. W 2005 roku średnia dla homoseksualizmu wynosiła 2,29, a w 2013 - już 3,08. Nie jest to duża zmiana, ale jednak). Żałuję, że nie było w pierwszym raporcie pokazanych cech społeczno-demograficznych. Ale czas na wyjaśnienie kolejnego mitu:

Mit: Wszechobecna promocja homoseksualizmu doprowadza do przyzwolenia pedofilii, czy zoofilii.
I rozłóżmy to na czynniki pierwsze. Po pierwsze, bawi mnie zawsze określenie "promocja homoseksualizmu" - mam zawsze wtedy ochotę odpowiedzieć: "Promocja? Dwa homoseksualizmy w cenie jednego, czy jak?" Otóż to jest coś, o czym wspomniałam w poprzednim wpisie, czyli "wirus homoseksualizmu". Mam wrażenie, że wciąż panuje przekonanie, że jeśli homoseksualizm jest przedstawiany jako zachowanie normalne, że homoseksualiści są normalnymi ludźmi, to nagle ja, osoba heteroseksualna, stwierdzę "Hm, fajny ten homoseksualizm, chyba zostanę lesbijką." Jest to mit, który jeszcze kilkadziesiąt lat temu doprowadzał do tragedii i do przekonania, że homoseksualizm da się leczyć. To tak nie działa. Choćby nie wiem jak mi pokazywano zalety homoseksualizmu, ja co najwyżej będę takie osoby akceptować i popierać ich dążenia do tego, by odpowiednie prawa zostały im przyznane. Ale nie stanę się nagle lesbijką. Nie stanę się nią tak samo z powodu, że mam atrakcyjną koleżankę/koleżankę, która jest lesbijką/zawiodę się na mężczyźnie. To mity, lansowane z mediów i filmów porno (ale do tego jeszcze nawiążę). Wiele osób usprawiedliwia swoją homofobię tym, że "Ja się ich nie boję, ja się ich brzydzę" - nie. Brzydzisz się myślą, że mógłbyś uprawiać seks z osobą tej samej płci. I jest to normalne. Ale dla nich myśl, że mogliby uprawiać seks z osobą płci przeciwnej jest czymś wstrętnym. Proste. Co do pedofilii, o której jest strasznie głośno: nie ma jednoznacznych badań, które uzasadniają, że homoseksualizm ma jakiś związek z pedofilią. Pedofil ma jakieś preferencje dotyczące płci, ale zazwyczaj chodzi mu o fakt wykorzystywania dziecka, a nie o płeć. Niektórzy badacze mówią, że pedofilia to oddzielna orientacja seksualna (co nie znaczy, że nie jest karalna! Wręcz przeciwnie, może wyeliminować w ten sposób wymówkę takiego delikwenta, że jest chory psychicznie. Zresztą, nawet na wikipedii można poczytać o tej klasyfikacji). Tak samo nie znam człowieka obojętnie jakiej orientacji, który by nie potępiał pedofilii - poza samymi pedofilami, choć i ci czasem brzydzą się samymi sobą, że ciągnie ich do dzieci (jak czytam niektóre artykuły prasowe). Co do zoofilii - moje zdanie jest takie - póki nie można możliwości porozumienia się ze zwierzętami na tym samym poziomie intelektualnym czy językowym, tym samym nie powinno być przyzwolenia na takie zachowanie. Jednak sami zoofile również potępiają pedofilię. Jeśli macie otwarty umysł i nie boicie się tematów tabu, polecam poczytać ten artykuł (nie bójcie się, jest to strona blogera, który ciekawie pisze o tematach psychologicznych i społecznych, nie jest to artykuł jakiś drastyczny, czy wychwalający cokolwiek, raczej popularnonaukowy).

Takich mitów czy stereotypów można przedstawiać wiele. Generalnie na Internecie zauważam, że największymi homofobami są mężczyźni. Kobiety znacznie częściej akceptują odmienną orientację lub jest im to obojętne. Ale oczywiście homoseksualizm i zjawiska z nim związane to nie tylko radosna strona pt. "Zobaczcie, jesteśmy normalni" - bo co do tego ja się nie kłócę. Ale chciałam pomówić o zjawisku fetyszyzacji homoseksualizmu. Dotyczy ono jednak o wiele częściej osób heteroseksualnych, często pojawia się w fandomach, jest jednak ono słabo opisane lub opisane z jednej strony. O co chodzi?

Zacznijmy od filmów porno, o czym wspominałam. Wystarczy wejść na dowolną stronę z filmikami porno i zobaczyć, ile jest filmików w kategorii "lesbijki", a ile w kategorii "geje". To jest właśnie ten paradoks wśród homofobicznych zachowań mężczyzn, że homoseksualiści są źli (lub ogólnie geje, czy wszyscy homoseksualiści, kobiety również, są źli), ale filmiki porno z lesbijkami są fajne. Może pominę to, jak one są przedstawione, że panie tam grające w ogóle nie są lesbijkami, to jeszcze... No, może oddam głos prawdziwym lesbijkom, które wyśmiewają niektóre zachowania z filmów porno:
I to jest właśnie fetyszyzacja. Że gdy myślimy na poziomie ludzi, to mamy "nie, to jest obrzydliwe", a gdy sprowadzamy kobiety do poziomu zabawek seksualnych, to nagle staje się to atrakcyjne. Lecz atrakcyjne na zasadzie "Jak one razem fajnie wyglądają, dołączyłbym." I tu jest element takiej chęci dominacji. Jest to oczywiście bardzo krytykowane przez feministki, lesbijki i wiele innych grup, ale! Fetyszyzacja dotyczy również gejów.
Bardzo popularny w kulturze japońskiej jest rodzaj mangi i anime zwany yaoi/shounen-ai (przy czym druga nazwa jest bardziej stosowana na Zachodzie, niż w Japonii), który przedstawia związki męsko-męskie, choć jest to przedstawienie bardzo stereotypowe, o czym za chwilę. Co ciekawe, jest to gatunek skierowany do heteroseksualnych kobiet. I zdobył ogromną popularność. Nie będę się rozwodzić nad walorami artystycznymi, jednak przeciętne yaoi ma fabułę porównywalną do Harlequina. W dodatku bardzo stereotypowo są przedstawione postacie, co moim zdaniem nawet uwłacza prawdziwym homoseksualistom - mamy silnego seme, który dominuje w związku, zazwyczaj "nawraca" drugiego bohatera na homoseksualizm i kobiecego, zdominowanego uke, który czasem nawet wygląda jak kobieta i jest spychany do roli kobiety w związku. W yaoi nie ma problemów natury psychologicznej, typu "co moja rodzina powie na to" - wszyscy akceptują, ba, nawet kibicują takiemu związkowi. A co jeszcze, świat yaoi to świat bez kobiet. Jeśli kobiety się pojawiają, to bardzo rzadko, czasami są "tymi złymi". Generalnie jednak bohaterami są mężczyźni. Skąd popularność tego gatunku, który popularny jest też w dużej części żeńskiego fandomu mangi i anime? Mam tutaj trzy tezy:
1) Jeśli takowa dziewczyna opisuje związki męsko-męskie, ma podkładkę pod to, że nie opisuje własnego życia i własnych doświadczeń. Czyli rola maskująca (do tej tezy przekonała mnie pewna znajoma).
2) Brak doświadczeń w życiu seksualnym, romantyzm i takie romantyczne myślenie na temat seksu czy związków powoduje to, że staje się to atrakcyjne.
3) Konfrontacja z życiem codziennym. Jeśli zazwyczaj mówi się o facetach, że są bezuczuciowi, tak tutaj mamy pełno uczuć, w dodatku przedstawianych przez samych facetów.
Dodam tylko, że zjawisko jest również w fandomach zachodnich, ale tamtejsze określenie na związki męsko-męskie to "slash" - pochodzi ono ze "Star Treka", gdzie fani zaczęli widzieć w Kirku i Spocku parę - a opowiadania z nimi opisywali jako "Kirk/Spock". Znaczek "/" to po angielsku "slash", więc stąd nazwa. Nie ma w tym nic złego, ale często przybiera to formę absurdalną i agresywną. Np. często (choć teraz już coraz rzadziej) można było się spotkać z takimi opiniami w fandomie Sherlocka (chodzi o serial BBC), że "jeśli nie uważasz, że Sherlock i Watson są idealną parą, to jesteś homofobem". Doszukiwanie czegoś, czego nie ma lub interpretacja pewnych scen są rzeczami normalnymi. Mówienie, że robię to po to, bo "brakuje reprezentacji homoseksualistów w mediach" też jest ok. Ale atakowanie fanów z inną opinią moim zdaniem nie jest ok. Bo nie ma to nic wspólnego z homofobią, a takie zachowanie ma bardzo dużo wspólnego z fetyszyzacją.
Aha, i jeszcze jeden czynnik - atrakcyjność bohaterów/aktorów odgrywających role. Mam na myśli Durincest z Hobbita, czyli parowanie ze sobą Kiliego i Filiego, którzy są braćmi. Niestety, mam wrażenie, że większość nie ma zielonego pojęcia o kazirodztwie od strony psychologicznej, najczęściej fanki (a może i fani, nie wiem) skupiają się na tym, że "oni tak ładnie ze sobą wyglądają". Nie przeczę, że Dean O'Gorman i Aidan Turner są atrakcyjnymi mężczyznami - bo są. Peter Jackson sam o nich powiedział, że zostawia ich jako atrakcyjny element, żeby i kobiety mogły nacieszyć swoje oko podczas oglądania przygodowego filmu. Ale przykre jest to, że jest to spłycane właśnie do atrakcyjności.

I na tym kończę wywód. Można byłoby długo pisać, rozwodzić się, ale to chyba byłoby za dużo. Jeśli jednak macie jakieś pytania, to piszcie - postaram się zrobić jeszcze jeden wpis na ten temat.
PS. Jeśli ktokolwiek chce skorzystać z treści tego bloga - pozwalam na to, ale pod warunkiem odpowiedniego cytowania. I tyle :)