Miałam trochę długą przerwę na tym blogu. Pierwotnie tekst miał mówić o czymś innym, pewne okoliczności zdecydowały jednak inaczej.
Pewnie większość z Was wie (lub też nie), że piszę moją pracę magisterską o fandomie. Dokładny temat brzmi:
"Wpływ Internetu na rozwój nowych więzi społecznych. Przykład fandomu."
Dlaczego taki? Bo w zasadzie to było po uzgodnieniu z promotorem, a druga sprawa - o fandomie można pisać wiele, jest to temat interdyscyplinarny. Magisterka nie jest jednak żadną monografią naukową, więc muszę ograniczyć pole działania. Ale jako niedoszły socjolog przyznaję, że fandom mnie fascynuje pod kątem społecznym. Z racji tego, że fandomy sporo udzielają się w Internecie, to nie ominęło ich wiele zjawisk (zarówno pozytywnych, jak i negatywnych), które dotyczą interakcji w Internecie ogólnie. Chciałabym tu zawrzeć moje wstępne tezy, jak i wnioski, a także przybliżyć temat fandomu z pewnego dystansu naukowego. Mimo, iż sama czuję, że jestem częścią jakichś tam fandomów, to niestety, muszę się starać być obiektywna. Nie uda mi się to w 100%, to wiem na pewno. Ale chociaż trochę.
Dlatego też z góry ostrzegam: tekst może nie być miły. Może niekoniecznie to się tyczy moich rozmówców z badań, ale mogą paść niemiłe stwierdzenia. Może zaboleć, krótko mówiąc. I założę się, że ktoś może na bank się obrazić za pewne słowa, które tu napiszę, jednak jednak moją rolą, jaką sobie sama wyznaczyłam, jest prowokacja do myślenia i refleksji. A także zachęta do dyskusji. Nawet będę się cieszyć, jeśli ktoś się ze mną nie zgodzi, ale pod warunkiem, że będzie starał mi się wskazać, dlaczego się mylę. Dodam jeszcze, że na pewno tak moja praca magisterska nie będzie wyglądać, ten tekst służy także temu, żeby przybliżyć ten temat.
Przejdę teraz do tez. W trakcie ich omawiania będą przewijać się pewne wnioski, oparte na rozmowach z członkami trzech fandomów (Tolkien, manga i anime, Sherlock BBC), a także na podstawie własnej obserwacji.
- Komunikacja i interakcje w fandomie (także w Internecie) niewiele się różnią od komunikacji w innych grupach/społecznościach.
W zasadzie jedyna różnica jest taka, że fandom jest bardziej rozproszony. I czym większy, tym częściej jest tak, że sporo osób się nie zna (przykładowo ja wciąż odkrywam nowych, polskich Whovian, czyli fanów Doktora Who. Okazuje się, że ten fandom się rozrasta w Polsce). Ale to jest normalna reguła - czym większa społeczność, tym ludzie się mniej znają osobiście. Czym większa grupa, tym bardziej otwarta, przewija się o niej (i przez nią) więcej informacji. Ma to jednak też skutki negatywne - m.in. szybciej rozpowszechniają się stereotypy, czy informacje nieprawdziwe. W konsekwencji w takiej społeczności, w takim fandomie prędzej czy później dochodzi do rozłamu na grupki, podgrupki, a nawet kliki. W szczególności widać to na przykładach pairingów w fandomie. Podam to na przykładzie Hobbita, który w zasadzie jest dość świeżym fandomem, ponieważ w grudniu ma wyjść druga część, a w przyszłym roku - trzecia. W zasadzie na przykładach różnych pairingów można zobaczyć, że każdy znajdzie coś dla siebie - lwia część lubi Bagginshielda (czyli Bilba Bagginsa i Thorina Dębową Tarczę jako parę - czy to romantyczną, czy to przyjaciół. Zresztą na temat pairingów to potrzeba chyba oddzielnego wpisu, by zrozumieć choć trochę ten fenomen) czy Durincest (czyli Filiego i Kiliego, najczęściej w kombinacji romantycznej), ale swój kącik znajdą też nietypowe pairingi, jak Smaug i Bilbo (głównie z powodu aktorów, którzy grają ich role). Co kto lubi. I każdy właściwie siedzi w tej swojej podgrupce - bo niby lubimy to samo, a jednak nie do końca, bo każdy ma jednak jakby swoją interpretację - i tak jak jedni widzą Filiego i Kiliego jako braci, tak inni będą widzieć w ich relacji zakazaną miłość. Zjawisko pairingowania czy shippowania ma swoje zalety, jak i wady. Zaletą jest to, że w pewnym sensie rozwija to kreatywność fanów, przewijają się nowe interpretacje danego dzieła, z części z nich korzystają nawet oryginalni twórcy (czy dobrze, że tak robią, czy źle, to inna kwestia), więc następuje taka komunikacja, zwłaszcza, gdy dzieło jest otwarte. To już nie jest to, co kiedyś. Pod tym względem kultura się zmienia. Mogę to zaprezentować na prostym schemacie:
Dzieło własne, made in paint. U góry - jak komunikacja w kulturze wyglądała kiedyś, na dole, jak wygląda teraz. |
I jednak dodam, że ta komunikacja wzajemna nie przebiega od czasów Internetu - ona została tylko wzmocniona. W końcu kiedyś autor też otrzymywał jakieś listy, czy prośby od fanów, fanarty, opowiadania. I to jest całkiem dobre, bo fani często mają dobre pomysły. Wiem, że George Martin, autor "Gry o Tron", ponoć sam prosił fanów o odtworzenie wszystkich drzew genealogicznych postaci, ponieważ sam się w tym pogubił. Fani mu oczywiście pomogli. Ale ma to też swoją mroczną stronę.
Zauważam, że często komunikacja przebiega na zasadzie memu - że jakiś tekst krąży do obrzydzenia. Piski, podnieta i nieracjonalne zachowania następują zwłaszcza wtedy, gdy pojawia się coś nowego. Ludzie przestają myśleć racjonalnie, a czasem zadanie jakiegoś podstawowego pytania spotyka się z niezrozumieniem. Tak miałam ostatnio z Doktorem Who - gdy nie zrozumiałam pewnej rzeczy i chciałam, żeby ktoś mi to logicznie wyjaśnił, to w odpowiedzi dostałam teksty z serialu, które nie mówią nic. Gorsze przypadki spotykam jednak, jeśli chodzi o pairingi. I tu przejdę do mojej drugiej tezy, która to lepiej wyjaśni.
- Fandom w pewnych momentach przyjmuje cechy sekty/religii.
I o ile komunikacja była dość pozytywnym zjawiskiem, to chcę powiedzieć jednak o czymś bardziej mrocznym, co widać w niemal każdym fandomie. Nie tylko tym filmowym/serialowym, ale także w fandomach muzycznych. Mam na myśli tu negatywne zjawiska, które objawiają się zwłaszcza w kłótniach. Czy to będą kłótnie na temat tego, który pairing jest lepszy, czy to będą kłótnie na temat tego, że coś mi się nie podobało w danym filmie - to nie jest istotne. Istotne w tym momencie są dalsze zachowania.
Teza nie jest moja. Właściwie jestem tylko jej zwolenniczką. Pierwszy zaprezentował ją bodajże Henry Jenkins w swoim dziele "Kultura konwergencji" ponad 20 lat temu. I tu zabrzmię może kontrowersyjnie, ale... Uważam tym samym, że taki czysty ateizm nie istnieje. Człowiek jest istotą, która potrzebuje mieć jakieś oparcie, coś, w co będzie wierzyć, czym będzie żyć, z czego będzie czerpać idee. Na religii opierają się wszelkie społeczeństwa, chyba nie ma społeczeństwa, które by się rozwinęło bez religii. To, że teraz Europa się ateizuje, to nic nie znaczy - właśnie Europa jest wyjątkiem na tle świata. Moim zdaniem świat dąży do różnorodności, ale to inny temat. Miało być o fandomie. Naprawdę, nie chcę nikogo umoralniać, nie chcę się bawić w dobrą ciocię, która powie, co wolno, a czego nie. Ale doprawdy, bawi mnie to, gdy ktoś mówi np., że jest ateistą, a jednocześnie jest strasznie zagorzałym i radykalnym fangirlem/fanboyem. Jeśli opis pasuje do Ciebie, Czytelniku, to zastanów się, czy tym samym nie szukasz jakiegoś zastępstwa? Jeśli nie, to jak wytłumaczysz nieracjonalne zachowania? A takich obserwuję mnóstwo. Mam ostatnimi czasy wrażenie, że dla niektórych krytyka (nie krytykanctwo w stylu "Nie lubię tego, bo tak") jest czymś nie do zniesienia. Nie, krytyka nie jest żadnym zamachem na świętość. Bo takowej nie ma. Mam też wrażenie, że oprócz tego, że zanika umiejętność dyskusji (bo moja prawda jest mojsza), to w dodatku ludziom brakuje dystansu. Niestety, fandom dotyczy najczęściej kultury popularnej/masowej. Czy tego chcemy, czy nie. To nie jest najważniejsza i najistotniejsza rzecz w naszym życiu. A już rzadko kiedy znajduję ludzi, którzy oglądają coś/czytają jedynie dla rozrywki. Tak, dla rozrywki, po czym przechodzą do życia codziennego. Nie wszystko w końcu ma jakiś głęboki sens. Wręcz przeciwnie, większość rzeczy jest stworzona dla pieniędzy i służy tylko rozrywce. I nie ma się czego wstydzić, jeśli daną rzecz oglądamy/czytamy/słuchamy, bo po prostu to lubimy, a nie dlatego, że zmienia nasze życie, czy nadaje mu sens. Takie zachowania są niebezpieczne, ponieważ podobne mechanizmy mamy w sektach. Może to doprowadzić do tragicznych rzeczy, typu akcje "Tnę się dla Justina", gdzie przez trolli internetowych dziewczynki robiły sobie krzywdę, bo wierzyły, że dzięki temu Justin Bieber, ich idol, przestanie palić marihuanę. Oczywiście mówię o przypadkach skrajnych. I o ile jestem w stanie zrozumieć kogoś, kto siedzi w tych fandomach, bo to jest dla niego jakaś tam rozrywka, czy odskocznia od stresów z dnia codziennego, tak trzeba uważać na bardzo cienką granicę, gdzie człowiek przestaje myśleć racjonalnie i żyje tylko fandomem lub uważa fandom za najważniejszy aspekt swojego życia. Że potem wszelka krytyka to jak zamach na świętość i oglądanie czegoś lub czytanie nadaje sens Twojemu życiu, nawet jeśli to tylko historia, jakich wiele. Dlatego być może ktoś mnie może nazwać beznadziejnym fanem, ale ja się tak nie angażuję. Lubię coś obejrzeć. Lubię poczytać. W końcu dlatego też założyłam bloga z recenzjami. Lubię czytać fanowskie teorie, żarty na temat danego dzieła, oglądać fanarty, czytać opowiadania, a nawet pisać. Mogę nawet grać daną rolę postaci z popularnego dzieła, ale też łatwo z niej wychodzę. Ale wszelkie podporządkowywanie życia fandomowi? Temu mówię stanowcze nie. Bo jest to bardzo cienka granica, jak już mówiłam. Człowiek może się zapędzić i nawet nie będzie wiedział, kiedy się zatraci, a tym samym straci znajomych, umiejętność dyskutowania, argumentowania, czy w skrajnych przypadkach - zdrowie lub życie. Nie bez powodu chyba słowo "fan" pochodzi od słowa "fanatyk". Ale dość marudzenia. Przejdę do ostatniej tezy, o której już lekko wspomniałam.
- Fandom to zjawisko dotyczące kultury popularnej/masowej.
Szczerze, czasem spotykam się z określeniami "fandom teatru", "fandom Les Mis", itd. Moim zdaniem jednak to nie ma sensu. Dlaczego? Powody są przynajmniej dwa: po pierwsze, fandomy kształtują się wokół dzieł niedokończonych/świeżych (jak Harry Potter, który się skończył, a jednak fani ciągle są), kiedy jeszcze można dyskutować z autorem. Po drugie, musi to dotyczyć dzieła, które nie jest znane koniecznie w każdych kręgach, czy wszędzie lubiane. Przykładowo - możesz być fanem "Gwiezdnych wojen", ale nikt nie nakazuje znać "Doktora Who". W przypadku "Les Mis" sprawa jest taka, że jest to musical oparty na książce "Nędznicy", która już się zalicza do klasyki. Dzieło zamknięte, nie ma opcji powrotu, dyskusji, że może coś nowego powstanie. To też tak samo, jakby powiedzieć, że "należę do fandomu Szekspira". Szekspir to klasyk i każdy wykształcony człowiek powinien chociaż znać jedno dzieło tego autora. Szekspir jest zakorzeniony na dobre w kulturze, przewija się on też w kulturze popularnej. Nie ma opcji go nie znać. Możesz nie lubić, ale jeśli nie chcesz być uważany za ignoranta, nie możesz powiedzieć, że tego nie znasz. Owszem, są tworzone wariacje na temat Szekspira, ilustracje do jego dzieł, itd. Ale w dalszym ciągu nie spełnia on wymogów fandomu. Fandom to społeczność, która zazwyczaj rozwiązuje się/rozluźnia, gdy dzieło się zamyka. A dzieła Szekspira są zamknięte.
I to jest tak krótko, co chciałam przedstawić o fandomie pod kątem społecznym. Trochę luźno nawiązywałam do moich rozmówców, a bardziej do swoich własnych przemyśleń. Generalnie fandom ma zalety - chociażby taką, że wprowadza człowieka w kulturę. Lubisz Doktora Who? Podobają Ci się wątki filozoficzne? To może sięgniesz do klasycznych dzieł o tej tematyce. Zawsze to jakaś furtka. Niestety, w każdej takiej grupie czyhają pułapki, przed którymi należy się strzec. Nie chcę nikogo tu oceniać, ani też wychowywać, lecz jeśli skłonię choć jedną osobę do refleksji, to będę z siebie dumna. I to tyle ode mnie.
A w następnej odsłonie prawdopodobnie będzie o Mary Sue.