niedziela, 1 czerwca 2014

Problem reprezentacji rasowej w mediach oraz "culture appropration" - z czym to się je?

Jest to post, do którego od dawna się przymierzałam. Wprawdzie druga część doszła potem, ale też sporo myślałam na ten temat i sądzę, że mogę wtrącić swoje trzy grosze. Nie powiem, tekst mało zabawny, jak na Dzień Dziecka (przy okazji, wszystkiego najlepszego dla małych i dużych dzieci), ale jednak mam poczucie, że jest to potrzebne. A że teraz jestem już na finiszu swoich studiów, to mam troszkę więcej czasu, by pisać.

Zacznę od tego, że chyba kiedyś wspominałam o tym, że reprezentacja w mediach jest ważna. Nie chcę się rozwodzić nad tym, dlaczego, ale krótko powiem, że przede wszystkim ważny jest tu mechanizm samoidentyfikacji, czyli widząc kobietę w naszym ulubionym serialu, kobiety mogą bardziej się z nią utożsamiać, mieć za wzór, itd. Podobnie istotna jest identyfikacja rasowa, jednakże na tumblrze widzę, że robi się z tym powoli mała paranoja. Powodów może być kilka. Zacznijmy od pewnej opinii:

Can we please stop acting like America is 50% black and 50% white.
I’m sick of things being accused of being racist because they have no or few black people.
Black people make up roughly 12% of America.
Fiction can only be as realistic as well… reality.
And news flash people, real life can only be as realistic as real life.
If there’s a fashion show with 100 models and only 10 are black? Guess what, that’s proportional.
If there’s a TV show with 10 main characters and only 1 is black, guess what? Not racist!
Just realistic.
This goes for any racial minority.

Przykro mi, wielcy obrońcy sprawiedliwości, ale ten post jest prawdziwy. Według statystyk czarnoskórzy w Ameryce to raptem 12% całej ludności - oczywiście jest to zależne od regionu, w jednych stanach jest ich mniej, w innych więcej. Szczerze, jak pierwszy raz czytałam te statystyki, to sama byłam lekko zdziwiona, bo w filmach czy w kreskówkach amerykańskich to dość często widywałam osoby czarnoskóre. Czyli tak zagrywka pół na pół jest po prostu przekłamaniem, chyba, że nie wiem, akcja filmu czy serialu toczy się w miejscu, gdzie faktycznie mamy dość dużą różnorodność rasową. Wiąże się z tym jeszcze jedna ciekawa rzecz - otóż często ci "social justice warriors" uważają Meksykan za "people of colour", czyli po naszemu "nie-białych". Ale jeszcze ciekawsza rzecz - Hiszpanie z Europy są już uważani za białych! O co tu chodzi? Szczerze, sama nie rozumiem tego podziału, bo zdaję sobie sprawę, że Meksykanie po części są potomkami Indian, ale czy wszyscy? To lekka przesada moim zdaniem, a podział nie ma sensu. W ogóle termin "people of colour" jest dla mnie momentami przesadzony, bo raz czytałam, że ktoś uznał Polaków za takowych, a to z racji tego, że nasze społeczeństwo jest uboższe, niż np. społeczeństwo niemieckie. Nie wiem, gdzie tu logika, ale okay. Propos Polaków, raz było zamieszanie, bo pewien polski fotograf zrobił sesję zdjęciową z ludźmi różnych ras w tradycyjnych strojach polskich, jak np. tu:

Źródło [x]

Zaraz zlecieli się oczywiście social justice warriors i powiedzieli, że taka sesja zdjęciowa jest obraźliwa dla Polaków. A nikomu do głowy nie przyszło, by zapytać o zdanie prawdziwych Polaków, czy dowiedzieć się, kim były te modelki. Może są Polkami? Przecież to możliwe.

Ale wracając do reprezentacji i absurdów, to zwróciłam na to uwagę przy filmie Disneya "Kraina Lodu" i rzekomego "wybielenia" głównej bohaterki, Elsy:

Źródło: tumblr.com

Według niedoinformowanych social justice warriors, bajka miała opowiadać o Lapończykach, którzy niby są również "people of colour". Powstaje tylko jeden problem - Lapończycy są w dużej mierze biali... A wybielenie głównej bohaterki jest również rzekome, bowiem "Kraina Lodu" jest luźno oparta na "Królowej Śniegu" Andersena, czyli duńskiej bajce. Więc to trochę, jakby się czepiać, że w Mulan występują sami Chińczycy/Azjaci. Akcja bajki ma miejsce w XIX wieku, w Norwegii. Czy w tamtych czasach było tam dużo ludności nie-białej? Nie sądzę. 

Problem istnieje, jest ważny, ale mam wrażenie, że niektórzy się ograniczają, myśląc, że cały świat to Stany Zjednoczone. Czy ma więc to np. sens w Polsce, gdzie Murzynów można spotkać praktycznie tylko w większych miastach? Swoją drogą, polecam ciekawy eksperyment, by zobaczyć, jak stacje telewizyjne się różnią pod względem swojej polityki. Polecam z ciekawości przejrzeć opisy odcinków "Trudnych spraw" (Polsat) i "Ukrytej prawdy" (TVN), by zobaczyć, o czym głównie są te odcinki. Można się szybko przekonać, że TVN dba więcej o poprawność polityczną - można znaleźć więcej odcinków z ludźmi różnych ras, obcych narodowości, czy o odmiennej orientacji seksualnej. Wiem, że te seriale ambitne nie są, ale w pewnym sensie coś tam odzwierciedlają. 

Po prostu wpychanie ludzi innej rasy niż biała do mediów nie zawsze ma sens. Bo można też łatwo popaść w tzw. "tokenizm", czyli wrzucamy byle kogo, byleby nie było zarzutów o seksizm/rasizm. To nie na tym polega. Po prostu moim zdaniem twórcy powinni robić dokładny research, zanim się zabiorą za czasem niepotrzebną poprawność polityczną.

Wiąże się z tym moim zdaniem nieco śmieszne zjawisko, zwane "culture appropration". Co to znaczy? Dosłownie tłumacząc: "zawłaszczanie kultury". Lecz przeglądając pewne posty, to nie jest takie oczywiste. I mam często wrażenie, że nie rozumiem, o co chodzi tym ludziom. Czy chodzi o wyśmiewanie danej kultury, coś jak "black face"?:

Owszem, to jest (było) rasistowskie. Ale nie obwiniajmy Shirley Temple, która wtedy była dzieckiem. Źródło: tumblr.com

Czy o to chodzi? I tak, i nie, jak się okazuje. Znalazłam nawet skrajny przypadek, gdy ktoś uznał, że nauka języka obcego jest zawłaszczaniem kultury i jej wyśmiewaniem. Ale moim zdaniem to już przekracza poziom absurdu. Tak samo nie rozumiem, jak np. dziecięca zabawa w kowbojów i Indian mogłaby być wyśmiewaniem kultury. Nie znam nikogo, kto po takiej zabawie byłby rasistą, a znam wielu ludzi, którzy zafascynowali się daną kulturą i czegoś się o niej nauczyli, stali się otwarci na nowe kultury, idee, nowe osoby. Więc...?

Okazuje się jednak, że culture appropration dotyczy tylko ludzi białych (winnych całemu złu tego świata, jak mniemam). Według wielkich obrońców sprawiedliwości nie możesz próbować kuchni meksykańskiej:

Źródło: tumblr.com

Nie możesz też nosić ubrań wzorowanych na danej kulturze (jak kimono), nie możesz także nosić biżuterii, makijażu typowego dla danej kultury (ostatnio widziałam posta, gdzie krytykowano to, że kobiety chore na raka, bez nadziei na przeżycie pomalowały sobie henną głowy, by cieszyć się ostatnimi chwilami życia. Dla tych ludzi to było zawłaszczanie kultury hinduskiej). Nie możesz też uprawiać danego sportu. Chyba też muszę przestać oglądać anime i czytać mangi. Bo wychodzi na to, że to rasistowskie.

Źródło: tumblr.com


Kiedyś w związku z tym wszystkim znalazłam dość ciekawego posta, który był dialogiem córki z ojcem na ten temat. Mniemam, że byli pochodzenia meksykańskiego i ojciec zwrócił uwagę na rzecz, która również przyszła mi do głowy - poza tym, że jest to po prostu idiotyczne, to jest to też bardzo szkodliwe. Ja osobiście mam niemiłe skojarzenia z nazizmem i totalitaryzmem ogólnie - niestety w historii mieliśmy już kogoś takiego, kto dbał o czystość kultury i wiemy, jak to się skończyło. Tu wprawdzie zdaniem social justice warriors czynią to w dobrej wierze, ale dobrymi chęciami jest piekło brukowane. No i jeszcze jedna sprawa: dlaczego próbuje się walczyć z czymś, z czym mamy do czynienia od zarania dziejów?

Mam tu głównie na myśli zjawisko dyfuzji kulturowej, czyli przenikania elementów kultury. Krótko mówiąc, działo się tak zawsze, gdy jedna kultura stykała się z drugą - każdy zapożyczał jakieś elementy, jeśli chodzi o język, ubiór, tradycje, itd. Jest to normalne, ponieważ człowiek jest zawsze mniej lub bardziej podatny na wpływy - jeśli przyjaźnisz się z kimś z obcego kraju, to oczywiste jest to, że chcesz zapoznać się z jego kulturą. I nie rozumiem, dlaczego to miało by być rasistowskie. Idąc tym tropem, kultura polska w ogóle nie powinna istnieć, bo składa się niemalże z samych zapożyczeń. 

Dzisiaj to się przejawia nieco inaczej w dobie globalizacji. To zjawisko nosi nazwę indygenizacji i kreolizacji kultur. Jest to po prostu zapożyczanie elementów z kultur dla nas egzotycznych. I nie ma w tym nic złego, to naturalna konsekwencja otwartości świata, a także powszechnych migracji. Ale myślę, że to ma swoje źródło gdzie indziej. A mianowicie w starym podejściu antropologów.

Stare podejście mówi o skrajnym relatywizmie kulturowym - to znaczy, że nie oceniamy kultury, nie ma kultur lepszych lub gorszych, ale też nie ingerujemy w żadną z nich. Problem w tym, że podejście było do pewnego momentu słuszne, bo prędzej czy później pojawiają się problemy natury etycznej, takie jak - czy możemy się wtrącić, gdy podczas wykonywania jakiegoś tradycyjnego rytuału dzieje się krzywda i ta osoba oczekuje pomocy? Trzeba być chyba strasznie nieczułym, by nie reagować. No i oczywiście pamiętajmy o jednej rzeczy - jeśli dane plemię zobaczy białego człowieka, to ta kultura i tak już jest skażona. Zresztą, nawet plemiona, które żyją "tradycyjnie" korzystają z dobrodziejstw kultury zachodniej lub... Śmieją się z antropologów. 

Źródło: tumblr.com

Klasycznym przykładem jest Margaret Mead, która robiła badania antropologiczne, które doprowadziły do rewolucji seksualnej w latach 60. XX wieku. Według relacji dziewcząt z Samoa ludzie tam prowadzili dość rozwiązłe życie. Dopiero po latach wyszło na jaw, że te dziewczynki zrobiły sobie z niej jaja, kolokwialnie mówiąc. Same przyznały, że to wszystko zmyśliły lub podkoloryzowały, tylko po to, aby to brzmiało ciekawie. A ona się nabrała. I oczywiście też zdaję sobie sprawę z tego, że być może ludzie aż takimi radykałami nie są, żeby uważać, że nauka języka obcego jest przejawem rasizmu, ale... No w każdym razie niepokoi mnie to. Bo od słów do czynów, jak na ironię takie zachowanie (oddzielanie kultur) może się okazać bardziej rasistowskie, niż się wydaje. 

PS. Rozumiem, że magisterkę chcecie poczytać, kiedy już się obronię?