środa, 26 marca 2014

Kim ty jesteś, Mary Sue?

Dawno mnie tu nie było, to fakt. Ale powodów jest kilka - nie miałam pomysłów na wpis, a także byłam nieco zajęta sesją, czy pisaniem pracy magisterskiej. Lecz od tej pory obiecuję, że przynajmniej kilka wpisów ukaże się w regularnych odstępach. No i cały czas proszę o jakieś propozycje :) 

A tymczasem temat, który cały czas mi chodzi po głowie, poruszyłam go także w pewien sposób w swojej pracy magisterskiej, ale tylko tak krótko, ponieważ to nie jest główny temat. Tu natomiast chcę go rozszerzyć o swoje dywagacje i rozważania może mniej naukowe, a bardziej opiniotwórcze, ale zawsze. 

Tak więc... Kim jest Mary Sue? Właściwie ciężko odpowiedzieć na to pytanie. Często jest tak, że młodzi twórcy (a właściwie twórczynie) są zapędzeni w kozi róg - bo w zasadzie ciężko jest dzisiaj stworzyć postać kobiecą bez tego zarzutu. Ale chyba najlepiej zacząć od samego pojęcia. Wzięło się ono, podobnie jak określenie slash, z fandomu Star Treka. To właśnie tam powstało fanfiction z wyidealizowaną bohaterką, nazwaną Mary Sue, która przeżywa przygody w świecie Star Treka i właściwie "ratuje dzień" (wiem, że to kalka językowa, ale...). Stąd właśnie określenie na wyidealizowane postacie kobiece w jakimkolwiek fandomie. Warto jednak zaznaczyć, że oryginalna Mary Sue nie była stworzona nieświadomie, a właśnie celowo - miała być parodią postaci kobiecych tworzonych przez fanki, które praktycznie były wzorowane na nich samych. Ale! Czy Mary Sue to tylko postać kobieca?

I tu dochodzimy do pierwszego problemu. Otóż w teorii wszędzie można spotkać, że istnieje określenie na wyidealizowaną postać męską, analogicznie do Mary Sue, lecz nie ma jednej nazwy - jest np. Gary Stu, Marty Stu, itd. Jednakże... Problem polega na tym, że nikt w praktyce nie nazywa tak postaci męskich. Często narzeka się, że taka postać jest kiepska, słaba, ale nigdy nie widziałam określenia pokrewnego do Mary Sue wobec postaci męskiej, z wyjątkiem pewnych porównań, na przykład pewien znany już cytat o Batmanie:

So, there’s this girl. She’s tragically orphaned and richer than anyone on the planet. Every guy she meets falls in love with her, but in between torrid romances she rejects them all because she dedicated to what is Pure and Good. She has genius level intellect, Olympic-athelete level athletic ability and incredible good looks. She is consumed by terrible angst, but this only makes guys want her more. She has no superhuman abilities, yet she is more competent than her superhuman friends and defeats superhumans with ease. She has unshakably loyal friends and allies, despite the fact she treats them pretty badly.  They fear and respect her, and defer to her orders. Everyone is obsessed with her, even her enemies are attracted to her. She can plan ahead for anything and she’s generally right with any conclusion she makes. People who defy her are inevitably wrong.

 God, what a Mary Sue.

I just described Batman.
Tak, właśnie... To tylko jeden z nielicznych problemów. A nikt nie kwestionuje przecież Batmana i nikt nie nazywa go kiepską postacią (ani innych tych pierwszych superbohaterów). Podobnie jak w fandomie Tolkiena nikt nie nazwie Aragorna kiepską postacią, choć spełnia pewne wymogi. Dlatego jedną z moich tez jest to, że Mary Sue jest określeniem po prostu seksistowskim. I nierzadko pozostawia niedoszłego twórcę w ciężkiej sytuacji, zwłaszcza dzisiaj. Nie można bowiem tak łatwo sobie stworzyć jakiegoś dzieła popkultury bez kobiet i nie mieć przy tym zarzutów o seksizm. Ale też często spotykam się z reakcjami fanów, że jeśli dodana jest postać kobieca, to często ona "jest niepotrzebna", "wtrąca mi się w ulubiony związek", "psuje wszystko", czy wreszcie "Mary Sue". I nikt się zazwyczaj nie odzywa, kiedy dodana jest postać męska. Stąd też mój pierwszy zarzut.

Drugim moim zarzutem będzie nieostrość pojęcia. Z jednej strony uważa się, że Mary Sue to postać wyidealizowana, co podkreśla m.in. najbardziej szczegółowy test postaci, jaki znam. Warto dodać, że test ten jest akurat dobry, bo choć faktycznie bierze pod uwagę, czy nie wrzucamy tego za dużo (np. postać jest piękna, mądra, jednocześnie świetnie walczy i dobrze gotuje, zna 10 języków, kolejne 100 osób kocha się w niej, itd.), ale też podkreśla, że cechy typowe dla danej rasy (np. dla Elfów w świecie Tolkiena) nie są cechami typowymi dla Mary Sue, o czym sporo ludzi zapomina. W sieci krąży wiele poradników, jak nie tworzyć Mary Sue, także wiele parodii. Jedną z najbardziej znanych ilustracji jest właśnie ta:

Powiększenie tutaj. Źródło: windfalcon.deviantart.com
Już na pierwszy rzut oka widać, że postać po prawej jest po prostu przeładowana. Jednak moim zdaniem to nie w samej idealizacji leży problem - istnieją bowiem postacie wyidealizowane, które nie są złe, ponieważ właśnie to jest ich rola - np. są wyidealizowane w oczach drugiego bohatera. Większym problemem jest chyba wiarygodność postaci. 

Pytanie: czy więc jeśli stworzymy postać przeciętną, bez żadnych mocy, bez żadnych przesadzonych cech charakteru, to czy unikniemy zarzutu na temat Mary Sue? Również nie, jak się okazuje! Świetnym przykładem jest Bella ze "Zmierzchu". W zamiarze autorki miała ona reprezentować zwykłą dziewczynę, niestety wyszło inaczej. Doug Walker określił ją jako "czystą kartkę" i miał rację - bo być może zarzut nt. Mary Sue to trochę za dużo, ale moim zdaniem o Belli nie można powiedzieć nic ciekawego, poza tym, że kocha Edwarda. Po prostu w tym przypadku problemem nie jest nadmiar cech, lecz ich brak. I to tworzy kiepską postać, ale nie Mary Sue. Co nie przeszkadza w porównaniach, jak np. do Hermiony Granger (która właściwie jest wyważoną postacią):

Powiększenie tu. Źródło: amyleighstrickland.blogspot.com
A co z autorkami? Bo tak, jeśli mowa o fandomie, to w większości autorkami fanartów/fanfiction są kobiety. Dlaczego, to temat na oddzielną dyskusję, choć nieco powiązana z tematem Mary Sue. Bo mówi się, że Mary Sue jest wzorowana na autorce, jest jej wyidealizowaną wersją, pewnego rodzaju "spełnieniem marzeń". Lecz dla mnie to też nie jest jednoznaczny wskaźnik. Ponieważ w literaturze pięknej wielu bohaterów jest "self-insert", wzorowanych na autorach, a nikt nie kwestionuje wartości dzieła. Klasyczny przykład? Dante i jego "Boska Komedia". 

I pytanie: czy to jest złe dla kultury? Czy to jest złe dla domorosłych, niedojrzałych pisarzy? I tak... I nie. Wielu znawców mediów, literatury mówi wprost o fanfiction, że są kiepskie. Szkoła frankfurcka ogólnie krytykowała kulturę masową i popularną, uważając ją za ogłupiającą i manipulującą człowiekiem. Lecz szkoła frankfurcka, krytykując dość ostro tę kulturę (nie znajdując w niej dobrych cech), jednak sporo się pomyliła. Henry Jenkins, nawet kiedy mówił wprost, że większość fanfiction to okropne twory, ale zaznaczył też w swoim dziele "Kultura konwergencji": kultura potrzebuje obszarów, w których ludzie mogą robić kiepską sztukę, otrzymywać informację zwrotną i się doskonalić. 

Część badaczy skupia się na zjawisku Mary Sue tylko i wyłącznie pod względem negatywnym. Lecz moim zdaniem lepiej istotę tego zjawiska uchwyciła Magdalena Kamińska w swojej książce "Niecne memy". I choć z kilkoma rzeczami się nie zgadzam tak do końca (o czym za moment), to jednak uważam, że pani Kamińska opisała te zjawisko w miarę neutralnie. Może na początek, z czym się nie zgadzam. Ano z tezą, że jakoby Mary Sue i autorek tworzących takie postacie najbardziej nie cierpią fanki kochające slash. Otóż i tak, i nie. Można zauważyć takie konflikty, ale jest też spora część fanek, która w równym stopniu nie znosi slashu, jak i Mary Sue. Jak je więc zaklasyfikować? Pani Kamińska jednak słusznie wskazuje, że motyw Mary Sue, jakby nie patrzeć, przypomina klasyczną bajkę o Kopciuszku, gdzie na dziewczynę spadają wszelkie nieszczęścia, tylko dlatego, że jest piękna, dobra, mądra, itd., ale dzięki pewnym zbiegom okoliczności spotyka ją wreszcie szczęście u boku wymarzonego księcia. I trzeba przyznać, że coś w tym jest. Podobnie jest z innymi księżniczkami z bajek. Ale ogólnie z księżniczkami jest taki problem, że albo się je kocha, albo nienawidzi. Dlaczego? Oddam lepiej głos Dougowi Walkerowi:



Czy jednak to jest coś naprawdę złego? Bo prawdę powiedziawszy, czy czynimy komuś krzywdę, pisząc sobie opowiadanie z wyidealizowaną bohaterką, która spotyka swojego księcia z bajki? Czy kultura na tym aż tak cierpi? Otóż nie, zdaniem Kamińskiej wbrew pozorom to jest nawet dobre zjawisko. Wskazuje ona na to, że dziewczęta długo nie były przecież dopuszczane do kultury ogólnej. Długo nie było profesjonalnych pisarek. Tym zamożniejszym dziewczętom często przed wyjściem za mąż pozostawało pisanie pamiętników, w których opisywały swoje uczucia, obawy, czy wzdychały do swoich pierwszych miłości. Dziś tę funkcję przejęły fanfiki z Mary Sue - jest to pewnego rodzaju samokontrola (zwłaszcza w wieku nastoletnim) nad własną emocjonalnością i seksualnością. Pomaga w pewien sposób wyładowywać swoje emocje. I będę szczera - choć wiem, że problem nie leży w fanfiction, ale patrząc na to, ile nastolatek nie jest w ogóle świadomych na temat seksu, patrząc na nastoletnie ciąże, warto sobie zadać pytanie, czy nie lepiej jest, by taka dorastająca dziewczyna lepiej wyładowywała te emocje właśnie w ten sposób, niż pchała się w związki, które niekoniecznie dobrze kończą się dla zdrowia fizycznego i psychicznego? Żeby nie było: daleka jestem od umoralniania. Nie zabronię seksu nastolatkom, bo i tak to będą robić. Robią to od wieków, nie oszukujmy się. Ale z drugiej strony seksuologowie często mówią, że wiek nastoletni nie jest odpowiedni dla rozpoczęcia współżycia seksualnego - ze względu na małą dojrzałość psychiczną, czy społeczną, a także na brak gotowości zajęcia się ewentualnym potomstwem. Stąd ta granica, kiedy można legalnie współżyć, czyli 15 lat w Polsce, nie jest jakimś widzimisię. Seks w tym wieku, czy w młodszym jest po prostu szkodliwy dla psychiki i kreuje często zły obraz związku na późniejsze lata. Stąd ta dobra cecha Mary Sue i pisania fanfiction z takimi postaciami.

Z kultury nie wykorzenimy też takich postaci. Wydaje nam się, że kiedyś było lepiej, bo o takich Mary Sue często zapominano, a tymczasem one istnieją od zawsze, odkąd istnieją młode osoby ze skłonnościami do przesady czy skrajności. Ale jak w miarę dorastania wyrastamy z różnych głupstw, tak samo większość nastolatek wyrasta z pisania takich postaci (znam opinie bardziej dorosłych kobiet, które mówią o tym, że pisały o takich postaciach i się tego wstydzą. Ja również, nie jestem święta pod tym kątem), dlatego też moim zdaniem walka z nimi nie ma najmniejszego sensu. Jedynie warto walczyć z seksizmem pod tym kątem, lecz kiepskie postacie będą istniały zawsze, niestety (lub stety, zależy, jak na to spojrzeć). I to chyba na tyle.

PS. Następnym razem postaram się napisać coś o reprezentacji rasowej w mediach.