czwartek, 27 grudnia 2012

Dlaczego cały czas nie jesteśmy smutni?

Tytuł brzmi zagadkowo, ale już tłumaczę. Otóż... Tak mało świątecznie, ale statystyki są okrutne - mówi się, że co chwila gdzieś na świecie umiera człowiek. Niekoniecznie z przyczyn naturalnych. Dlaczego więc cały czas nie jesteśmy smutni, nie rozpaczamy z tego powodu? Dlaczego nie robią tego nawet najwrażliwsze jednostki na świecie, które walczą o to, aby na świecie było lepiej?

Stalinowi przypisuje się słowa "Jedna śmierć to tragedia, milion - to statystyka." Można się na te słowa bulwersować, można krzyczeć, że skoro powiedział to Stalin, to pewnie to jakieś kłamstwo. Ale niestety, wystarczy się przyjrzeć własnemu zachowaniu, by przekonać się, że to prawda. Bo inaczej - dlaczego rozpaczamy, gdy dowiadujemy się o śmierci bliskiej nam osoby, a gdy w wiadomościach mówią o tym, że zginęło ileś tam osób w jakimś wypadku, czy w jakiejś katastrofie, to potrafimy jednak zjeść spokojnie obiad?

Odpowiedź na to pytanie jest prosta: zachodzi tu zjawisko, zwane jako kompresja czasoprzestrzeni. Jest ono związane z rozwojem mediów i z globalizacją. Dzięki mediom dostajemy bardzo szybko wiadomości z całego świata. Przez to niektórzy mogą mieć nieco mylne wrażenie, że dzisiejszy świat składa się z samego zła, że tylko wojny, przestępstwa, katastrofy, że "wcześniej tego nie było". Było. Było, tylko myśmy o tym nie wiedzieli tak szybko. Albo nie dowiadywaliśmy się o tym wcale. Nie mówiąc o tym, że jest to konsekwencja rozwoju cywilizacyjnego (często zakłóconego w przypadku krajów Trzeciego Świata). Przez to zjawisko mamy wrażenie, że jesteśmy w stanie współczuć ludziom, którzy są daleko od nas i spotkała ich jakaś tragedia. To też mylne wrażenie. Nawet jeśli jesteśmy w stanie się wzruszyć, to jest to tylko na moment. Potem wracamy do normalnego rytmu życia. A to dlatego, że po prostu nas tam nie ma. Siedzimy sobie w bezpiecznym, ciepłym kącie i nie przeżywamy tego. Dlatego też to jest jeden z powodów, dla którego powinniśmy patrzeć krytycznie na wszelkie informacje pochodzące z mediów.

No, dzisiaj notka krótsza, acz mam nadzieję, że wszystko wyjaśniłam dobrze w tym poście. A w następnej (to już zapewne po Nowym Roku, dlatego życzę wszystkim wszystkiego najlepszego) rzecz o "sekciarstwie naukowym".

środa, 19 grudnia 2012

Social justice? O tumblrowej "sprawiedliwości społecznej"

Tak jak obiecałam, ten post będzie krążył wokół pojęcia "social justice". Ma ono swój polski odpowiednik, ale do tego to jeszcze dojdę. Mam wrażenie, że ono zostało spopularyzowane przez sławny tumblr. Czy można zrobić jakąkolwiek "recenzję" tumblra, napisać całościowy, pełny artykuł na jego temat? Sądzę, że to trudne zadanie, choć można próbować. Jeśli chcecie mieć dobry, nie przecukrzony obraz tego portalu, odsyłam do tego wpisu

Tak jak widzicie w tytule wpisu, "social justice" ma polski odpowiednik, a mianowicie "sprawiedliwość społeczna". I tu się zaczynają kontrowersje tego terminu. Jest to bowiem pojęcie stosowane nawet w Konstytucji RP (artykuł 2):

"Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej."

"Sprawiedliwość społeczną" rozumie się dalej w następujący sposób (za Wikipedią): "W komentarzach do Konstytucji pojęcie to jest jednak definiowane jako nakaz tworzenia sprawiedliwego prawa i uchylania prawa niesprawiedliwego." Gdzie tu więc kontrowersja? Przyczyna jest prosta - termin u nas nie jest dobrze kojarzony, bo pochodzi żywcem z PRLu. Cytując publikację Małgorzaty Śliwki: "Klauzulę sprawiedliwości przewidywał art. 5 ustawy zasadniczej PRL w brzmieniu z 1976 roku, który stwierdzał, iż “Polska Rzeczpospolita Ludowa (…) urzeczywistnia zasady sprawiedliwości społecznej, likwiduje wyzysk człowieka i przeciwdziała naruszeniu zasad współżycia społecznego.” Rozwinięcie tej konstytucyjnej wartości znajdowało się w art. 19 ust. 3 Konstytucji, który wskazywał na to, iż Polska Rzeczpospolita Ludowa winna wprowadzać zasadę “od każdego według jego zdolności, każdemu według jego pracy.” W okresie PRL zasadę tę traktowano jako doktrynalne uzasadnienie socjalistycznych wartości. Należy w tym miejscu dodać, iż mimo szerokiego katalogu praw socjalnych zapewnianych przez ówczesny system, uważa się, iż jego upadek był spowodowany między innymi niechęcią do realizowania idei sprawiedliwości społecznej, która zastąpiona została przymusową równością. Zapewnienie poczucia sprawiedliwości społecznej jest bowiem warunkiem legitymizacji każdego systemu."


Jednakże "social justice" w dzisiejszych czasach, w społeczeństwie amerykańskim, rozumie się inaczej. Jest to niejako dążenie do tego, aby nie dyskryminować żadnej grupy społecznej, tylko dać równe prawa, czy możliwości. Czyli niejako typowy lewicowy pogląd. Brzmi dość niegroźnie, jeśli się poprzestanie tylko na tym. Nie wiem, jak z innymi portalami społecznościowymi, ale "social justice" doczekało się już na tumblrze swoistego wypaczenia, żeby nie powiedzieć, patologii. Mam wrażenie, że to jest konsekwencja tego, co dzisiaj serwują nam uczelnie amerykańskie na kierunkach humanistycznych, ale i do tego jeszcze dojdę. W swoistej właśnie patologii jest to przede wszystkim doszukiwanie się na siłę rasizmu, czy seksizmu w każdej wypowiedzi, czy też żarcie. "Social justice" doczekało się nawet swojego mema, zwanego "Social Justice Sally".

Mem ten wyśmiewa przede wszystkim hipokryzję "obrońców uciśnionych", którzy najwyraźniej nie zdają sobie sprawy z tego, że broniąc mniejszość, tym samym dyskryminują większość.
Jak widzimy, bycie białym automatycznie nie pozwala zrozumieć problemu rasizmu.


















Mem ten doczekał się nawet swojej fandomowej wersji (o fandomie napiszę innym razem):
Oczywiście nie jesteś oprawcą. Pod warunkiem, że jesteś atrakcyjny.


















Generalnie prym w byciu "social justicer" wiedzie blog zwany Forfuturereferenceonly (w skrócie będę o nim mówić jako FFRO). Blogerka przedstawia się jako kobieta (cis-female, która nie ma problemów z identyfikacją płciową), studentka jakiegoś mieszanego kierunku, w którym jest miejsce zarówno na nauki humanistyczne, jak i przyrodnicze. Nie pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, ale jej dobra znajomość zarówno angielskiego, jak i francuskiego pozwala mi zakładać, że prawdopodobnie jest Kanadyjką. 

Ze jej postów wynika, że jest ona zatwardziałą zwolenniczką "social justice", a także weganką, w dodatku w dość skrajnej postaci. Jej sława chyba zaczęła od czasu pewnego posta z gifem, na którym dziewczyna dostaje parówkami w twarz. W swoim komentarzu prosiła całkowicie poważnie, by otagować ten post jako "trigger", ponieważ widać na nim mięso. Ten post szybko trafił na prześmiewczego i popularnego bloga, "That's so meme"
Gwoli ścisłości: oznaczenie "trigger" tyczy się spraw, które są dość kontrowersyjne, u niektórych odbiorców mogą wywołać poczucie dyskomfortu, złe samopoczucie psychiczne lub nawet fizyczne (zaleca się tagowanie jako "trigger" postów, gdzie mamy szybkie, migające i jasne obrazy, bowiem może to szkodzić osobom z epilepsją, takie ostrzeżenie często znajduje się też na grach komputerowych). Niestety, przede wszystkim FFRO używa tego określenia w zły sposób, tym samym trywializując je. FFRO taguje w ten sposób posty o rzeczach, które w jakiś tam sposób ją denerwują, czy drażnią. Tymczasem "trigger" (ang. "spust") tyczy się rzeczy, które jak wspomniałam, nie każdy ma ochotę oglądać, bo np. przywołują traumatyczne wspomnienia. Najczęściej posty oznaczone "trigger" tyczą się samobójstwa, czy gwałtu, czyli bardzo delikatnych spraw. Ostatnio ktoś w dobitny sposób wyjaśnił to, lecz żadnej reakcji ze strony FFRO nie było:
Świat się nie kończy, ale zdaniem FFRO chyba nie każdy chce o tym czytać.
Blog jest irytujący momentami, a czasami chce mi się śmiać, kiedy czytam niektóre posty, z którymi każdy, kto myśli zdroworozsądkowo, nie może się zgodzić. Tak jak np. kwestia używania odpowiednich zaimków:
Uważaj na słowa! Czyli od zaimków osobowych po koncepcje patriarchalne.
FFRO preferuje stosowanie "neutralnych" zaimków w języku angielskim, takie jak "zir", "ze". Dlaczego? Bo przecież a nuż ktoś jest transgender i sobie tego nie życzy! I tu objawia się hipokryzja - bo nie wiem, jak dla innych, ale dla mnie jest to... Uprzedmiotowianie konkretnej osoby. Nawet jeśli ktoś się czuje innej płci, to czy właśnie nie lepiej byłoby stosować zaimków żeńskich do mężczyzny, który czuje się kobietą? Bo takie "pajacowanie" (przepraszam, ale nie mam innego słowa na to) jest równoznaczne z używanie zaimka "it" i wszelkich jego odmian, czyli stawianie kogoś na tym samym poziomie co zwierzę, czy przedmiot. A prawdopodobnie większość nie życzy sobie takiego traktowania. Ale co tam większość, większość jest przecież uprzywilejowana i nie jest w stanie zrozumieć problemów m.in. głodujących dzieci z Afryki. 

Takich postów jest mnóstwo, praktycznie musiałabym dać screeny z całego bloga. Widzi rasizm tam, gdzie go nie ma (np. w szachach), seksizm tak samo... I oczywiście każdy, kto jest biały, chrześcijaninem, hetero i nie ma problemów z identyfikacją płciową, a w dodatku jest w pełni sprawny fizycznie i umysłowo, jest jej zdaniem uprzywilejowany i nie ma absolutnie żadnych problemów. FFRO twierdzi, że zna się na koncepcjach nauk społecznych, na metodologii, itd. A ja mam wrażenie, że tak nie jest.

Podstawowe dwie zasady socjologii to: nic nie jest takie, jakie się nam wydaje oraz świat jest pełen nierówności. I z tym należy się liczyć, zanim zacznie się walczyć o jakiekolwiek prawa. Ponieważ nie można po prostu dyskryminować jednej grupy, a dać prawa drugiej. Nie można uważać też, że jest się lepszym, bo stosuje się taką, a nie inną dietę (w przypadku FFRO - wegańska, przy tym jest głucha na argumenty zdroworozsądkowe, mówiące, że nie jest to dieta dla każdego). Ciekawa jestem, jak zareagowałaby na stwierdzenie, które znam chociażby z własnego doświadczenia. Całkiem niedawno bowiem miałam okazję przeprowadzać ankiety z różnymi osobami. I jedyne pytanie, jakiego nie odczytywałam, było... Pytaniem o płeć. Dokładnie tak. Nawet uczyłam się o tym na metodologii, mieliśmy dyskusję, bo w sumie, jak mogłoby brzmieć takie pytanie? Po prostu zakłada się, że ankieter widzi z kim ma do czynienia, rozpoznaje po głosie lub ewentualnie po imieniu danej osoby. Znając FFRO, oburzyłaby się. 

Po drugie, prawdopodobnie nieświadomie ona stosuje przemoc symboliczną. Dlaczego? Przemoc symboliczna to współczesna koncepcja socjologiczna francuskiego socjologa Pierre'a Bourdieu, który łączył ją z koncepcjami Marksa dotyczącymi przede wszystkim nierówności. Uważał on, że ludzie mają określone zasoby - czy to materialne, czy bardziej duchowe, społeczne (jak np. wykształcenie). Prawdopodobnie każdy z nas, będąc w gabinecie lekarskim, widział kupę dyplomów na jego ścianach. Są to symbole wykształcenia. Bourdieu uważał, że posługując się właśnie takimi symbolami, krzywdzimy innych, bo sprawiamy, że czują się oni gorzej (lecz trzeba przyznać, wieszanie dyplomów jest tylko po to, aby pokazać, jakim to świetnym lekarzem nie jestem). W przypadku FFRO trzeba odwrócić sytuację. Ona dyskryminuje przede wszystkim większość, mówiąc o bliżej nieokreślonych przywilejach, nawet takich, jak posiadanie obu nóg czy rąk (tu należy zadać sobie pytanie, czy to jest przywilej?). Nie raz przez moment poczułam się gorzej tylko dlatego, że nie jestem taka biedna jak dzieci z Afryki, a tymczasem one głodują! Choć po chwili zawsze się łapałam na tym, że to wcale nie tak. Że jest to tylko kolejny rodzaj przemocy symbolicznej, a raczej powinniśmy doceniać to, co mamy, a nie umartwiać się, bo ktoś tam, w innych krajach tego nie ma (a dlaczego, o tym jeszcze kiedyś napiszę... Albo nawet w następnej notce). 

Trzeba przyznać jedno. Większość "oburzeń" FFRO polega na niezrozumieniu żartów czy sarkazmu innych użytkowników tumblra. Widać to dobitnie zwłaszcza tutaj:
A słowo marka coś komuś mówi?










Oczywiście nie wykluczam też tego, że być może to jest jeden wielki trolling, a autorka bloga robi sobie ze wszystkich jaja, kolokwialnie mówiąc. Niemniej jednak - zjawisko takie istnieje. Zdaje się, że to konsekwencja zachodniego systemu edukacji i poprawności politycznej. Do tego również dochodzi strach przed takimi zjawiskami jak rasizm, czy seksizm (zwłaszcza po doświadczeniach Amerykan w tym temacie). Nie można jednak nie mówić nic na ten temat, bo jestem osobiście zdania, że wtedy historia się powtórzy. Choć osobiście nie podoba mi się kierunek, do jakiego dążą kraje zachodnie (mam na myśli oczywiście nauki społeczne). W przeciwnym wypadku takich FFRO może być więcej, a za kilkadziesiąt lat świat może wyglądać właśnie tak*:
Świat niczym z Orwella, tylko tam nie można się śmiać i nikogo obrażać. 









*Oczywiście to parodia, nie mniej jednak bardzo trafnie podsumowująca blog FFRO. 

W następnej notce opowiem o tym, dlaczego tak naprawdę nie potrafimy współczuć ludziom, których dotknęła jakaś katastrofa na drugim końcu świata, czyli o obrazie, jakim przekazują nam media. 

sobota, 8 grudnia 2012

Powitanie i wyniki eksperymentu

O założeniu bloga na tematy socjologiczne, czy społeczne myślałam już od jakiegoś czasu, ale teraz się zebrałam do kupy i stwierdziłam, że może warto. Od jakiegoś czasu poruszam to i owo w journalach na dA, więc pora się przenieść na coś bardziej profesjonalnego. Nie znaczy to, że sobie olewam dA, ale jednak wolę zachować jednolitość. 

Może na początek coś o sobie - na imię mi Kasia, mam 22 lata (no, prawie 22,5), aktualnie studiuję socjologię, są to już studia magisterskie. Myślę, że tyle wystarczy na początek. Tytuł może jest dziwny, ale mogę wyjaśnić - skoro mówi się, że teoria jest "sucha", to ja tutaj chcę połączyć "suchą" teorię z faktami, z przykładami, który może zrozumieć każdy (a przynajmniej postaram się). Czyli chcę tę teorię niejako "zwilżyć" :) Przybliżyć przeciętnemu Czytelnikowi, któremu zazwyczaj socjologia kojarzy się z czymś niepotrzebnym, czymś, po czym można mieć tylko pracę w McDonaldzie. A dlaczego "krytycznym okiem"? Bo jednak nie mogę się zgodzić ze wszystkimi teoriami, które są poruszane na moich zajęciach. Od razu jednak z góry zastrzegam, że nie wszystko będzie tu miało charakter naukowy, a bardziej popularno-naukowy.

Przejdę teraz do mojego małego eksperymentu, który zrobiłam jakiś czas temu na deviantarcie. Teraz dla tych, którzy się zastanawiali, mogę ujawnić, o co chodziło.

Jakiś czas temu na zajęciach miałam omawiany tekst Ireny Machaj o tym, jak ludzie postrzegają siebie w zależności od miejsca zamieszkania - czy mieszkają w wschodniej, czy w zachodniej Polsce. Po to było mi potrzebne miejsce zamieszkania.

Oczywiście to nie było profesjonalne badanie, bo próba była raczej celowa, odpowiedzi miałam kilkanaście, ale rozkład wygląda następująco:


Czyli można zobaczyć, że większość wypowiadających pochodzi z terenów dawnej II RP (tylko jedna osoba wskazała zachodnią Polskę). Wiadomo, że przy próbie celowej nie mogę generalizować, ale wyszło mi coś całkiem ciekawego. 

Najpierw jednak o tym, co zakładała Irena Machaj i co wyszło z jej badania. Zadała ona dość proste pytanie ludziom - mianowicie, żeby dokończyli zdanie, kim są i kim chcieliby być w przyszłości. I wyniki wyszły... Bardzo zróżnicowane w zależności od regionu, miejsca zamieszkania.

Ludzie z zachodnich terenów bardziej wskazywali na takie cechy "grupowe", czyli przynależności do danej zbiorowości - np. "Jestem Polakiem", "Jestem kobietą", "Jestem pracownikiem", itd., podczas gdy respondenci ze wschodniej Polski wskazywali bardziej na cechy charakteru (atrybutalne), np. "Jestem dobrym człowiekiem", "Jestem mądra", itd. Co do tego, jak ludzie widzą siebie w przyszłości, to respondenci z obu grup byli bardziej zgodni ("Chciałbym być lepszy", "Chciałbym być bogaty"). I wg autorki badania na tym polega różnica w mentalności.

Ja spróbowałam powtórzyć w mniejszej skali to badanie i wyszło mi, że jednak moi "respondenci" podawali częściej cechy atrybutalne, cechy swojego charakteru. Nikt nie wskazał na to, że "jest Polakiem", "jest kobietą", itd. Choć zdaję sobie sprawę, że mogło to wynikać z tego, że może pytanie było źle zadane, może zbyt sugerujące. Po drugie, nie znam arkusza tamtego badania, więc nie wiem, czy było to pytanie otwarte, czy zamknięte, znam jedynie wyniki. 

Po drugie, z racji tego, że "respondenci" pochodzi właściwie tylko z terenów dawnej II RP, nie mam zbyt wielkiego porównania. Może, gdyby odpowiedziały osoby z Wrocławia, Szczecina, Zielonej Góry, miałabym lepsze wyniki. Ale bazuję tylko na tym. I póki co - pokrywa się z tamtym poprawnym, dawnym badaniem. Ludzie ze wschodniej Polski widzą siebie poprzez cechy charakteru, nie przynależności. Choć prawdę powiedziawszy, ciężko to uzasadnić czymkolwiek, jakoś wytłumaczyć. Potrzeba tu głębszych badań.

Za swoistą ciekawostkę mogę uznać jednak fakt, że większość nawet jak wymieniała cechy charakteru, to były one negatywne (najczęściej padało słowo "leniwa"), a respondenci chcieliby się zmienić na lepsze. Z czego to wynika? Może w naszej kulturze jest zakorzenione, by nie mówić o sobie w pozytywny sposób? To już pozostawiam do zastanowienia się Czytelnikom tego bloga.

Następny wpis będzie o czymś, co się zwie "sprawiedliwość społeczna" (ang. "social justice"), co można zaobserwować na tumblru ostatnimi czasy.