niedziela, 10 lutego 2013

O sekciarstwie i pseudonauce

Z racji, że sesja przebiegła pomyślnie i bezboleśnie - czas na kolejną notkę. Obiecałam ją wcześniej, tak więc pora się za to wziąć.

Jedną z moich ulubionych teorii (a przynajmniej takich, które mnie przekonują) jest teoria postmodernistyczna, wskazująca na pewne braki ery Oświecenia, która po dzień dzisiejszy obowiązuje w nauce, a przynajmniej pewne zasady wywodzące się z niej (m.in. empiryzm, badamy tylko to, co widoczne i mierzalne). Postmodernizm skłania jednak do myślenia. Zadaje przede wszystkim podstawowe pytanie: czy zawsze możemy ufać nauce? Czy nauka doprowadzi nas do "zbawienia", sprawi, że staniemy się lepsi? I tu właśnie zaczynają się pierwsze wątpliwości. 
Doświadczenia II wojny światowej pokazują przecież kompletnie co innego (w ogóle to tragiczne wydarzenie wywróciło pewien sposób myślenia do góry nogami, ale też stało się motorem do szczegółowych badań m.in. w psychologii społecznej - o takich przykładowych eksperymentach opowiem innym razem). Przecież nauka w nazistowskich Niemczech, czy nawet w USA stała na bardzo wysokim poziomie. A mimo to wykorzystano ją w złych celach. A i skąd też w popkulturze archetyp "złego/szalonego naukowca", którego można spotkać w prawie każdej kreskówce i który często jest nawet wyśmiewany?

Czy wszystko jest mierzalne i policzalne? Hmm, to jak zmierzyć poziom miłości czy sympatii? Jak sprawdzić, czy ktoś jest prawdziwym przyjacielem, a ktoś inny nie? Jak dowieść, że danym człowiekiem rządzi nienawiść? Nie jesteśmy przecież maszynami, które działają zawsze tylko zgodnie z danym schematem. To jest też ogólny problem nauk społecznych - jak ująć to, co niewidoczne? Można próbować, ale moim zdaniem nie będzie obiektywnego sposobu na to - a przynajmniej nie za naszego życia. 

A mimo tego jest spora część ludzi, która wierzy bezgranicznie we wszystko, co ma do zaoferowania nauka - przy tym deklarując ateizm. Dlaczego o tym mówię? Ano dlatego, że być może kogoś tym urażę, ale mam tezę, która głosi, że taki prawdziwy ateizm nie istnieje. Można odrzucić Boga chrześcijańskiego, Jahwe, Allaha, Buddę, duchy, kogokolwiek. Ale to nie jest jeszcze jednoznaczne z ateizmem. Łączę to przede wszystkim z podstawową potrzebą człowieka - potrzebą bezpieczeństwa. Potrzebą tego, że być może jest coś po śmierci, albo potrzebą tego, że jest ktoś/coś mądrzejszy/mądrzejszego ode mnie, jakiś autorytet, którego warto słuchać, za którym warto podążać. Może to być jakaś osoba, instytucja, grupa, cokolwiek, a może to być też nauka. W każdym razie nazywam to "bożkiem". Jeśli nie wierzy się w konkretnego, takiego "mainstreamowego" Boga, to zawsze (może często nawet nieświadomie) znajdujemy coś, co nam to zastępuje. Taką bezgraniczną wiarę w rolę nauki nazywam sekciarstwem. Łączy się z nim właśnie po części pseudonauka

Podstawową cechą nauki jest to, że musi się rozwijać. Trzeba powątpiewać, szukać czegoś nowego, nierzadko odrzucać to, co obowiązywało do tej pory (przykładem niech będzie to, że jeszcze do niedawna w podręcznikach było napisane, że Pluton jest planetą, dzisiaj mówią o tym, że tak nie jest). Jeżeli więc ktoś bezgranicznie słucha się "mistrza", czy stosuje metody, które były stosowane 100 lat temu i ani myśli o tym, żeby spróbować coś innego, to czy można powiedzieć, że to jest nauka?

W naukach społecznych dodatkowo dochodzi problem łatwej manipulacji informacją, zwłaszcza ma to miejsce w raportach badawczych - i potem śmiać mi się chce, kiedy widzę przeróżne interpretacje wyników badań lub pseudo-badań, zwłaszcza w komentarzach internautów. Mogę tutaj na koniec zawrzeć parę wskazówek, które pomogą odróżnić pseudo-badanie, pseudo-raport od prawdziwego raportu. Oczywiście nie wszystko musi się zgadzać, wskazywać jednoznacznie, że to na pewno jest pseudo-badanie, ale mogą być przesłanki, że trzeba się odnieść krytycznie.


  • czy badanie zostało zrobione na zlecenie. Nie mówię tu o zleceniach firm, bo badania marketingowe to inna działka, ale np. badanie, które zostało zrobione dla partii politycznej. Z natury nauka powinna być neutralna. Jeśli robi się badanie "pod kogoś", można je wyrzucić od razu do kosza.
  • czy jest zawarta metodologia, próba, itp. Nie mówię tu o krótkich raportach CBOSu, bo te publiczne są bezpłatne i są zazwyczaj tylko streszczeniem całości. Ale jeśli raport mówi "wykonany na próbie reprezentatywnej" (a dzisiaj miałam okazję na taki trafić) i nic więcej, ani słowa o tym, jaka to próba, jak dobrana, jak wykonano badanie, jakiej techniki użyto - również można wywalić to do kosza i nawet się nie przejmować czymś takim. A jeśli w ogóle próba jest źle dobrana i pominięto to w opisie - to tym bardziej.
  • należy uważać na interpretacje słowne i komentarze. Często ma to w miejsce w gazetach. Przykładowo: używanie słówek "aż" albo "tylko", które już sugerują czytelnikowi, że coś jest złe, albo dobre. Np. "Tylko 30% Polaków czyta regularnie książki". I dalej rozwinięcie, że jak to źle, itd. Ok, ale... co z 70%? I tu należy się zastanowić, czy coś jest dobrze napisane. Choć może to być już wina dziennikarza, a niekoniecznie badacza - można przecież zawsze odwrócić kota ogonem ;)


Może następna notka będzie jakoś bardziej "na czasie"? Hmmm...