Ktoś może mieć zażalenie, czemu nie pisałam o wyborach w Polsce rok temu, czemu nie pisałam o Brexicie, tylko nagle pisze sobie o Donaldzie Trumpie, 45. Prezydencie Stanów Zjednoczonych. Odpowiedzi mam w zasadzie dwie: pierwsza to tak, że nawet jeśli komuś się to nie podoba, to USA są mocarstwem na świecie i sporo od ich polityki zależy. To nie jest kraj bardzo odległy, który może sobie robić pewne rzeczy bez konsekwencji dla reszty globu. Po drugie: no cóż, może to i z mojej strony naiwność, ale do środy łudziłam się, że może ludzie się opamiętają, bo to, że świat skręca coraz bardziej w prawo to fakt dla mnie znany od czasów moich studiów - już wtedy powtarzano na wykładach, że obecne pokolenie młodych ludzi, przynajmniej w Polsce (bo w USA chyba jednak jest nieco inaczej), jest o wiele bardziej konserwatywne od poprzedniego pokolenia. Dlatego wybór Trumpa nie zaskakuje, ale jest pewnego rodzaju konsekwencją. I o tym chcę pomówić.
Z góry zaznaczę, że nie chcę mówić w tym tekście o tym, jakim prezydentem będzie Trump, a to z prostego powodu: uważam, że socjolog nie jest wróżką i nie powinien się zajmować takimi analizami. Zostawmy to politologom, amerykanistom. Dlatego też, choć raczej o tym nie wspominałam na blogu, przyznam się do tego, że wybitnie irytują mnie socjologowie w mediach, którzy świadomie lub też sprowokowani bawią się w takie wróżki i różne przewidywania. Kto jak kto, ale oni powinni wiedzieć, że czasem jedno, niepozorne zdarzenie sprawia, że społeczeństwo odwraca się w kompletnie innym kierunku. Ale chcę porozmawiać o przyczynach takiej sytuacji. Do tej krótkiej analizy można dopasować też inne zdarzenia, jak kryzys imigracyjny i stosunek społeczeństwa do niego, Brexit, wybory w Polsce. Wszystkie te wydarzenia w pewnym sensie się łączą.
A czym zawiniła Hillary Clinton, że wyborcy w Stanach nie zdecydowali się na pierwszą kobietę - prezydenta? O tym również w tekście. Źródło: www.nationalreview.com |
Fascynuje mnie to, że wielu komentatorów, czy to blogerów, czy dziennikarzy, czy zwykłych ludzi ma często podejście zero-jedynkowe przy próbie odpowiedzi na pytanie, dlaczego wygrał Donald Trump. Pojawiają się w zasadzie dwie skrajne opinie, przy czym jedna bardziej odpowiada na pytanie "Dlaczego Hillary Clinton przegrała?". Jednakże społeczeństwo jest na tyle skomplikowanym tworem, że to nie znaczy, że jedna teza musi wypierać drugą, a wręcz przeciwnie - mogą być one bardzo ze sobą powiązane, choć czasem w niezbyt oczywisty sposób.
Od 2008 roku mamy kryzys gospodarczy. Kryzys gospodarczy w kapitalizmie jest zjawiskiem cyklicznym, najczęściej spowodowany tym, że dochody mieszkańców danego państwa (czy nawet całego świata) nie nadążają za produkcją dóbr, w związku z czym po prostu na rynku mamy zalew towarów - często przekłada się to również na jakość, ale to temat na inne, bardziej ekonomiczne dywagacje, ale niestety - nie ma tego komu kupować. W 2008 roku było to związane z rynkiem nieruchomości w Stanach Zjednoczonych - banki dawały kredyty ludziom w wysokości 100% wartości nieruchomości na masową wręcz skalę. Niestety, pieniądze na te kredyty w końcu się skończyły i okazało się, że ludzie nie mają również ich z czego spłacać. Konsekwencją tego było m.in. zaostrzenie systemu kredytowego, ale także upadłość wielu firm ubezpieczeniowych, czy nieprawidłowe zarządzanie (głośne było to, jak pewna firma ubezpieczeniowa wzięła od państwa sporą sumę pieniędzy na ratowanie firmy - okazało się, że za te pieniądze zarząd wypłacił sobie duże premie). Dalszą konsekwencją takich działań była słynna reguła św. Mateusza - bogatsi zaczęli się jeszcze bardziej bogacić, a biedni stawali się coraz biedniejsi.
Szczególnie odczuły to pewne grupy społeczne w Stanach Zjednoczonych, np. młode pokolenie zwane millenialsami - studia bez zaciągania ogromnego kredytu praktycznie stały się niemożliwe, a praca po nich okazała się słabo płatna lub nie spełniająca oczekiwań (np. brak możliwości rozwoju, awansu). Odczuły to również grupy pomijanych ludzi od wielu, wielu lat - np. w filmach amerykańskich nie zobaczymy obrazu robotników tracących pracę, ponieważ firmy przeniosły się do Meksyku lub któregoś z krajów azjatyckich, gdzie produkcja jest tańsza. Jednocześnie widząc, jak elity - czyli bankierzy, politycy, wielcy przedsiębiorcy, celebryci - ciągle się bogacą (czasami w niezbyt uczciwy sposób) - powodowało to w tych ludziach frustrację. Stąd m.in. ruch Occupy Wall Street.
Tak, Ameryka to kraj pełen kontrastów. W filmach i serialach widzimy życie na poziomie, tzw. "amerykański sen", kraj w którym wystarczy tylko chcieć, aby coś osiągnąć. Rzeczywistość jest jednak inna, a zgodnie z zasadą socjologii Petera Bergera: "nic nie jest takie, jak się wydaje". Wiem, że dowody anegdotyczne nie są żadnymi dowodami, ale w mediach widuję wiele pesymistycznych wypowiedzi ze strony młodych ludzi w USA - wcale nie chwalą swojego kraju, mówią, że jest ciężko, że na wszystko trzeba mieć pieniądze, a nawet najlepsze studia nie gwarantują dobrej pracy - a wisi nad nimi kredyt. Z kolei tych, którzy są "white trash" również irytują elity i media, które są oderwane od rzeczywistości. Ich problemy są pomijane, nawet jeśli ktoś się nad tym pochyli, to właściwie nie wyciąga żadnych wniosków.
Ta frustracja musiała w końcu znaleźć swoje ujście. I znalazła, zresztą, nie tylko w USA, w populistycznych poglądach. A takie miał (czy dalej ma, nie wiem, zwłaszcza, że bardzo stonował swoje podejście) Donald Trump. Człowiek, który powiedział, że zna rozwiązanie, "jak uczynić Amerykę ponownie wielką". Człowiek, który obiecał miejsca pracy, wydalenie nielegalnych imigrantów (oskarżanych przez prawicę o zabieranie miejsc pracy) czy muzułmanów (ze strachu przed terroryzmem). To przemówiło do tych ludzi. Nie można odmówić Trumpowi charyzmy - zwłaszcza, że wielu ludziom spodobała się "szczerość" (choć jak dla mnie bardziej chamstwo, ale jestem w stanie zrozumieć, dlaczego to się tak podobało - coś na zasadzie tłumionych emocji), ale fascynuje mnie to, jak Trump zdołał przekonać ludzi, że jest antysystemowy i antyestablishmentowy. Niestety, ale człowiek, który wyrósł w tym systemie tak łatwo z niego nie zrezygnuje - chociażby dlatego, że nie zna innego wzorca.
Zdjęcie to mówi bardzo wiele - państwo Clinton byli gośćmi na weselu Donalda Trumpa. Dlaczego więc nowy prezydent jest kreowany na kogoś antysystemowego? Źrodło: www.people.com |
Jest jednak jeszcze druga teza, którą chętnie forsuje druga strona, a zwłaszcza młodzi ludzie w Stanach. Nie wygrał Trump, a wygrał seksizm, rasizm, ksenofobia i homofobia. Trudno jednak powiedzieć, że jest to nieprawda. Donald Trump zasłynął z kontrowersyjnych wypowiedzi, czym zraził do siebie wielu ludzi, zwłaszcza mniejszości rasowych czy narodowych oraz przede wszystkim zraził do siebie kobiety wszelkiej maści - za jego seksistowskie wypowiedzi, a także za oskarżenie o gwałt.
Trzeba powiedzieć sobie wprost - wciąż biały, heteroseksualny mężczyzna, do tego chrześcijanin, jest członkiem najbardziej uprzywilejowanej grupy w Stanach Zjednoczonych. Mówi się w Polsce coraz głośniej o tym, że trzeba walczyć z seksizmem itd., ale tu jednak przyznam po części rację prawej stronie - w Stanach Zjednoczonych jest o wiele gorzej. Wynika to przede wszystkim z kultury - w USA namnożyło się odłamów religii chrześcijańskich, często są to odłamy kontrowersyjne, jak np. mormoni, amisze czy świadkowie Jehowy. Łączy je jedno - literalne przywiązanie do słów zawartych w Biblii (stąd słynne Bible Belt, czyli konserwatywne stany), co skutkuje również seksistowskim stosunkiem do kobiety. W pewnych miejscach w USA władczy stosunek ojca do córek jest uważany za coś normalnego, a służalcza rola kobiety jest również tam "czymś naturalnym". Do pewnego momentu w USA całkiem normalne było to, że kobiety wybierały się na studia po to, by złapać męża, później najczęściej rezygnowały z dalszej edukacji, a także kariery zawodowej.
Warto jednak zaznaczyć, że Trump zirytował sporą część konserwatywnych wyborców, będąc zaprzeczeniem wartości - konserwatyzm wskazuje na tradycję, a tymczasem Donald Trump jest rozwodnikiem, ma trzecią żonę, o swojej córce wyraża się w sposób, jaki nie przystoi ojcu, w dodatku niejasne są jego zaznania podatkowe (żeby nie powiedzieć, że na nich oszukiwał).
Jak jednak to wszystko wpisuje się w wyborców Trumpa? Otóż od momentu wyborów krążą różne tabele dotyczące tego, jak głosowały poszczególne grupy demograficzne, według badań exit polls zaraz po wyborach. Tabele te opublikował The New York Times, a ja przedstawię tylko kilka najciekawszych (i najważniejszych).
Jak widać, na Trumpa głosowali głównie biali mężczyźni w średnim wieku, bez wyższego wykształcenia, ale widać nieznaczną różnicę w przypadku rocznego dochodu - tutaj ci, co zarabiają powyżej 50 tys. dolarów rocznie chętniej oddawali głos na Trumpa. Te 50 tys. to magiczna granica, od której uznaje się, że mamy do czynienia z kimś klasy średniej.
Można się kłócić, że Trump nie wygrałby samymi głosami klasy średniej i wyższej. Jednak dane mówią co innego. Zakładając, że cała klasa średnia i wyższa głosowałyby na Trumpa, to wygrałby. Udowadniają to dane ze spisu powszechnego:
A jeszcze ciekawiej robi się, gdy weźmiemy pod uwagę tylko ludność białą:
Choć tak jak wspomniałam - Ameryka to kraj kontrastów, wielu kultur, to nie można dać sobie wmówić, że jest to kraj biedny. Ani przekładać polskich, rodzimych warunków na cudze.
Miało być jeszcze o sondażach. Zainspirowała mnie do tego opinia Zwierza Popkulturalnego i pod jej wpływem zaczęłam się zastanawiać. Może faktycznie coś w tym jest, że sondaże, które w niedawnym czasie pomyliły się w prawie każdym przypadku, nie są już wiarygodne? Może najlepiej byłoby je wycofać i zamiast tego skupić się na przekonywaniu do kandydata w inny sposób, a nie dlatego, że lepiej wypada w sondażach?
Pomyślałam sobie o swojej pracy magisterskiej i o wniosku, który zawarłam, a mianowicie - czy aby na pewno każda znana metoda jest zawsze sprawdzona i zawsze dobra? Przykładowo, badając fandom nie mogłam zastosować metody ilościowej, nie znając populacji. Badając zjawiska powiązane z Internetem jest to niemalże niemożliwe. I coś takiego stało się ostatnimi czasy - ludzie na mediach społecznościowych swoje, a sondaże co innego. Co zawodzi? Metoda? Być może - pamiętam, jak sama miałam telefon z sondażem dla TVNu (wylosowano mnie) i zadano pytanie, na kogo bym głosowała. Miałam wybrać z listy kandydatów, ale... Nie było odpowiedzi "nie wiem" lub "nie mam swojego kandydata". Dlatego też odpowiednio stworzone kafeterie mogą fałszować obraz. Czy ludzie kłamią? Nie sądzę, ale raczej może tu działać magia przekory, a także (co mnie bardzo martwi) brak zaufania do nauki i krytycyzm wobec sondaży czy innych metod badań nauk społecznych. Być może dzisiaj nie znamy dobrej metody, by badać odpowiednio te nastroje przedwyborcze. Ale być może ją poznamy, zwłaszcza, że w dobie Internetu bardzo szybko się wszystko zmienia.
Tak jak wspomniałam - nie będę bawić się w wróżkę, bo nie wiem, jakie konsekwencje będzie miał ten wybór w USA. Ale warto się zastanowić, skąd takie nastroje się biorą, ile jest składowych, ile różnych wniosków można wyciągnąć. Warto też czytać i poznawać Stany Zjednoczone nie tylko filmowo. Bo póki co jest to kraj, z którym trzeba się liczyć.